Listy z Trouville

Do Zofii Królikowskiej
Trouville, 6.07.1901
Rps BUW nr 1425

Moja droga Zośko! Na ostatni Twój list odpisałam na wyjezdnym słów parę. Ale to już tak dawno! Czy się co zmieniło od tego czasu? Czy na lepsze - daj Boże! I jak Ty tam jesteś, droga Zośko, ze zdrowiem? Jakbyś mi z serca wyjęła ten pomysł, żeby być razem gdzie w Belgii lub Francji. Pragnę tego i pamiętaj, ze rachuję na to koniecznie! O Brukseli i o początkach naszej wędrówki napisałam do Lory; niech Ci ten list da do przeczytania, a do Ciebie piszę w dalszym ciągu.
Francja wkroczyła w sferę naszych projektów głównie przez bliskość swoją od Brukseli. Ale były i inne powody. Od dawna to nas nurtowało, ze grób matki Dulębianki został bez żadnego opatrzenia. Tak ją prawie ze wywieziono z domu, pochowano w Paryżu i zostawiono, nie troszcząc się o resztę. Więc kiedyśmy się znalazły o 5 godzin drogi od Paryża - ten wyrzut ożył, i pchnął nas do francuskich granic. Tym łatwiej zaś było to zrobić, że mieszkanie p[ani] Wyczółkowskiej zapłacone do 8 lipca stało puste po jej wyjeździe do Nowego Jorku. Jakoż pojechałyśmy i zajechały dość szczęśliwie wprost do owego mieszkania. Okazało się, co następuje: piętro 5 z antresolą, to znaczy 6, a zatem mansarda w dachu łupkowym, skwar nie do wytrzymania; przedpokoik, w którym szklany sufitek ściągał się w górę za pomocą sznurka, i pokój o dwóch oknach. Meble złożone z tapczana - takiego to, wiesz, materaca wysłanego wełną na drewnianej ramie, wprost na ziemi bez łóżka; stołki dwa słomiane, takiż fotel, czarne, kancelaryjne półki ustawione na takimże stole, stolik do umywania, miska, dzbanek, szczotki do szuwaksu i do zamiatania. Prócz tego dwie paki z książkami i szafka w murze, w której parę filiżanek, talerzy, łyżeczka i lampa. Ano, dobrze. Z jednej i drugiej strony drzwi do pokoi studenckich. Bo wyobraź sobie, że to w Quartier Latin na Boulevard S[ain]t Michel, tuż koło dawnego mieszkania p[ani] Duchińskiej, pod n[umer]em 48, prawie na wprost placu Sorbony. Znasz dobrze tę okolicę Paryża. Ale ten bulwar nie jest już dawnym bulwarem. Jest to gorejące piekło wrzasku, skwaru, krzyków, turkotu, trąb i grzmotu kół tramwajowych. Do tego Paryż ma tramwaje najgorszych systemów (z motorami naftowymi nawet niektóre), więc dym, ryk sygnałów i wrzawa nie do opisania. W tym piekle nikt by nie był słyszany, gdyby nie trąbił jak na werbel. Więc i rowery, zamiast dzwonić jak w całej Europie, tutaj wydają ryk z trąby pneumatycznej, jak gdzie indziej przy odbijaniu okrętu. Możesz sobie wyobrazić hałas. Obejrzawszy tedy owo lokum trafiłyśmy do bonhomma z rupieciami, który nam wynajął składane łóżko - (lit-cage) - szczęściem bez pluskiew, i takeśmy się rozgospodarowały. Konsierżka naturalnie wielka pani, ani myśleć o usłudze, więceśmy na zmianę czyściły buty, zamiatały, nosiły wodę i wynosiły śmiecie etc. Nie było rozkosznie, ale nic nie kosztowało.
Na Pere Lachaise drugiego dnia po przyjeździe wybrałyśmy się zaraz z rana. Ale nie mogłyśmy trafić do tego grobu. Przy tym Dulębianka zasłabła. Z płaczu, z żalu, że takie to opuszczone, ze zmęczenia drogą, z upału. Ledwie ją doprowadziłam do najbliższej apteki, a sama pobiegłam po dorożkę. Ale żaden dorożkarz nie chciał jechać do apteki po słabą osobę, bo się bał wypadku. Oni tam na różne rzeczy są przygotowani. Dopiero musiał mi taki se/gent do ville gwałtem sprowadzić fiakra i wróciłyśmy z niczym do domu. Nazajutrz ta sama wyprawa, z tą różnicą, że się najszczegółowiej poinformowałam w biurze, gdzie nam też dodano przewodnika. Okazało się, że grób ten jest niedaleko grobu Hoffmanowej6. Ale cóż! Miejsce, na którym nie tylko była kupa śmieci i odpadków różnych, nawet walały się kości ludzkie wyrzucone z bliskich przekopywanych mogił. Czyściłyśmy ten grób dobre dwie godziny, po czym ubrałyśmy go kwiatami. Naturalnie - porządek na dzień, na dwa. Zamawiać utrzymywanie grobu - i wyjechać, to też na nic. Powstał tedy projekt oznaczenia tego grobu w trwalszy sposób. Przed wyjazdem z Monachium sprzedała Dulębianka swój rower za 80 marek - i to miał być fundusz na ten cel. Poszłyśmy tedy do kamieniarza i obstalowały małe drewniane ogrodzenie, obsadzenie bluszczem, a wewnątrz płytę z piaskowca. Może nas okpiła pani Levandu, ale to wszystko zostało ugodzone za 130 franków.
Latania na ten cmentarz - dwoma tramwajami: na plac Bastyli i stamtąd na miejsce - było jeszcze razy kilka dla przypilnowania miary kamienia, a zwłaszcza napisu. No, i nareszcie jest teraz mogiła ogrodzona czarno, a na grobie leży kamień, na którym wyryto po polsku: Maria Dulęba. Zm[arła] w Paryżu 1893 roku. Dookoła bluszcze owijają całe ogrodzenie tak, że drzewa nie widać prawie. Położyłyśmy tedy ostatnie kwiaty, lilie - i został ten grób, opatrzony przez córkę, która nic nie posiada, a nie przez tą, która ma majątek, i nie przez syna, który się z milionerką ożenił8.
Skończywszy tę najpilniejszą sprawę, puściłyśmy się na wizyty. Traf zrządził, że nasza konsierżka szyła przez 12 lat dla panny Jabłonowskiej. Jakoż dała nam jej adres i okazało się, że p[anna] Julia mieszka na rue des Ecoles, wprost College de France, o sto kroków od nas. Bardzo się ucieszyła z naszych odwiedzin, ale ani prostsza, ani młodsza - nie jest. Poczciwa za to. Ma sługę Włoszkę - zawsze wierna florenckim wspomnieniom. Mellisowie mieszkają od czterech lat w Paryżu i po 13 latach są w drodze do nadziei cieszenia się potomkiem. Mellisowa prawie że nie tyka ziemi. Włosy jej ściemniały. On jest - zdaje się - agentem w owej znanej agencji Havasa rozsyłającej telegramy do całej europejskiej prasy. Dość krzykliwy, zapalny, rozprawiający głośno optymista, wierzący w wielkie hasła - ona taka sobie biała ryba. Co wszystko zauważyć miałam sposobność na proszonym obiedzie, jaki p[anna] Jabłonowska dla nas dała. Ale wprost z pierwszej wizyty od p[anny] J[abłonowskiej] pojechałyśmy na Passy do p[ani] Duchińskiej. Biedaczka, od dwóch lat nie wstaje z fotela, w połowie ciała sparaliżowana. Myśli, że spotkał ją wypadek, że się pośliznęła i stłukła, opowiada nawet, jak to się zaplątała w tasiemki od spódnicy. Tymczasem był to atak apoplektyczny, co przed nią tają. Bardzo serdeczna, bardzo się o Ciebie dopytywała. Ale o Bolku nie wiedziała nic. Mickiewiczowa bywa u niej podobno - mimo tej ciężkiej choroby - raz, dwa razy w rok. Miła!! Pani Duchińska zaraz wystąpiła z proszonym obiadem dla mnie. Była pani Gorecka, pani Dybowska i inni; p[ani] Duchińska tą swoją sparaliżowaną ręką wzniosła moje zdrowie. Byłam też u Mickiewiczów. Nie tyle szło mi oczywiście o nią, co o niego. Tymczasem tak wypadło, ze go nie zastałam, a kiedy mnie rewizytował - nie byłam w domu i wcale się z nim nie zobaczyłam. Z Dulębianką tylko nagadał się długo i szeroko, radząc, gdzie jechać nad morze, i opowiadając rózne anegdoty. Bardzo podobno miły gawędziarz i oryginalny.
A mnie nie zastał, gdyz nie mogąc wyzyć w tym piekielnym zamęcie i wrzasku nieustającym na Bulwarze S[aint] Michel, przeniosłam się wkrótce do hoteliku prywatnego na rue Vangirand i mając okno na podwórko, wypoczywałam po szalonym zmęczeniu i bezsenności. Ale już ten i ów dowiedział się, ze jestem w Paryżu. Przyszło zaproszenie na wiec od Koła Polskiego, stawiła się i „Spójnia” z zaproszeniem na „pounch d'honneur”. Ale nie mogłam być nigdzie, bo coraz byłam słabsza i coraz bardziej zdenerwowana tym Paryzem. Były tez jakieś p[anny] Dąbrowskie, p[ani] Wróblewska z Litwy. Przyniosła mi kwiaty i... kaszy tatarczanej z Grodna. Ano - dobrze! A ja zapadłam w taką bezsilność, ze nawet nie wszystko, co chciałam zwiedzić - zwiedziłam. Byłam jednak na Montmartre i z godzinę oporządzałam grób Słowackiego, pełny wszelakiego śmiecia, zwiedziłam Notre Dame, Conciergerie, Panteon, Morgę, College de France, Bibliotekę Arsenału, kościół S[ain]t Severin, gdzie przed kopią obrazu ostrobramskiego towiańczycy składali przysięgę. Byłam w Lasku Bulońskim, w obu salonach wystawy, w Cluny, w muzeum Luksemburskim, w Halach - w kilku jeszcze co starszych kościołach, no i w teatrze Porte S[aint] Martin na Quo Vadis. Śliczne dekoracje i kostiumy, ale gra szarżowana i wrzaskliwa, zwłaszcza Winicjusz rzuca się i krzyczy, a Ligię gra aktorka od ról podkasanych, co znać w kaz- dym jej calu i ruchu. Przy tym nieosobliwe miałyśmy miejsca, na trzeciej galerii, ale ze tanie, więc uszło.
Ale co jest tanie w Paryżu, to życie. Jadałyśmy w południe takie śniadanie, zamiast obiadu, płacąc po 1 franku i 15 centymów od osoby. Dawali jakąś przekąskę lub zupę, mięso pieczone - nawet befsztyk - z kartoflami i sałatą, rybę lub jarzynę do wyboru, deser, na który można było wybrać albo ser roquefort, albo camembert, albo owoce, albo ciastko - a do tego ja dostawałam butelkę mleka, a Dulębianka butelkę cydru (jabłeczniku); ale można było mieć zamiast tego pół butelki wina czerwonego lub białego - i chleba, ile kto zje. Na wieczór cena obiadu była o 10 cent[ymów] wyższa, ale dawali drób pieczony. I na południe można było mieć drób, dopłacając 10 cent[ymów]. Ale my wieczorem jadałyśmy w domu, dodając do herbaty albo sardynki, albo jajka, albo ser i masło z chlebem, a do tego owoce (truskawki szalenie tanie). Jednakże gorąco tak wzrosło, ze nie podobna było wytrzymać. Naradzała się Dulębianka ze swoimi znajomymi, gdzie jechać - i wypadło tak: w Bretanii byłoby więcej swobody, ale tez bardzo teraz gorąco - i droga daleka; a w Normandii chłodniej i cztery godziny z Paryża do morza. Nie doczekawszy tedy końca mieszkania, wyjechałyśmy 3 lipca w nocy i o świcie znalazłyśmy się w Trouville. Miałyśmy adres do Villerville, dalej, ale udawszy się tam omnibusem zobaczyłam, ze to brudna osada, brzeg marny, a mieszkania drogie. Więc wróciłyśmy do Trouville, gdzie do 1 sierpnia jest względnie tanio, bo się sezon nie zaczął, i wzięłyśmy pokoiki - w domu rybaków wprawdzie, ale już przyrządzone dla letników do wynajęcia - a to do 30 lipca, bo wtedy podwajają ceny. Pani Drugeon, nasza gospodyni, rybaczka typowa normandzka, gotuje nam w swojej kuchence obiady, ja zaś robię rano kawę, wieczorem herbatę - i tak żyjemy jakoś. No, masz, droga Zośko, całą obszerną relację, a teraz pisz prędko i uwiadom mnie, co tam się z Wami dzieje. Tak dawno nic nie wiem!

[dopisek na górnym marginesie dwunastej strony:]
Ściskam Cię najserdeczniej, drogie dziecko. Dulębianka pozdrawia Cię i całuje.
M.

[dopisek na górnych marginesach jedenastej i dziesiątej strony:]
Dziś przyszedł rachunek z Sale Drozot, gdzie Dulębianka oddała ruchomości z owego mieszkanka do sprzedania. Wypadło po potrąceniu kosztów transportu do sali licytacyjnej - 7 franków i 85 cent[ymów]. Możesz mieć pojęcie, jaka była wygoda w tak urządzonym mieszkaniu.

[dopisek na górnym marginesie dziewiątej strony:]
A czy u Was nie bardzo gorąco i jak tam siły Ci słuzą? Żebyś się jakoś kąpać mogła!

[nad datą dopisany adres:]
France - Normandie, Trouville Rue Marengo N. 5.