Moja droga Zośko! Tedy - boeuf gras. Biały jak prosiak, tłusty jak wieprz, wystrojony jak panna młoda. Wiozą go po Promenade des Anglais na platformie zaprzężonej w sześć koni, na których wystrojeni dżokeje. Wszystko we wstęgach i kwiatach. Jedna orkiestra u łba, druga u ogona. Za tym - korso - ze sto ekwipaży ukwieconych i bitwa kwiatowa. Poszłam na to spojrzeć i wróciłam z ogromnym niesmakiem. Strach, co ta Francja ma w sobie bezmyślności, żądzy głupich zabaw i brutalnych instynktów. Ten ich „Matin” potwierdza to zupełnie. Jedna zbrodnia po drugiej, nie licząc pomniejszych łajdactw. Chciałabym stąd jak najprędzej się wyrwać.
Dzisiaj zaczynam ostatnią serię iniekcji, co dzień przez dni 10. A jeszcze po tym 6 zastrzyknięć serum d[okto]ra Truneczka1, co 3 dni każde. Ale nie wiem, czy tak długo wytrzymam, boć to już prawie do końca marca. A ja bym chciała nie być tu na święta. Tylu znajomych się namnożyło, że strach! Rodziewiczówna mieszka wprawdzie w Monte Carlo, ale tu przyjeżdża mnie odwiedzić. Zupełna z niej buddystka. Właśnie odprawiała teraz buddyjski post. Jest taki: jednego dnia zjada człowiek 15 łyżek rozgotowanego ryżu. Drugiego dnia łyżek 14 i tak aż do jednej, 3 dni - na jednej łyżce ryżu, po czym dwie łyżki, trzy, i tak w górę - aż znów do 15. To przecież gorsze - niż Wielki Post!
Moja droga Zośko, podziwiam tryumf Twojej kuśnierskiej sztuki. Ale mimo tego futra - strzeżcie się zaziębić. Jest tu pani Rutkiewiczowa w San Remo z chorym synem. Pisała do mnie parę razy. Co dzień prawie przychodzi Meyet i d[okto]r Dobrzycki. Opowiadają różne facecje, żeby mnie rozweselić. D[okto]r Walewski jest od aplikowania leków.
Ściskam Was serdecznie, moi drodzy! Dulęb[ianka] była wczoraj na operze Quo vadis2. Bardzo Was pozdrawia. Pisz, Zośko droga!
M.