Listy do Stanisława Konopnickiego

Do dzieci
Zurych, 24.10.1891
Rps BUW nr 1425

Moje drogie dzieciaki!
Od Zośki otrzymałam kartę i liścik ze Staśkowym razem. Tak więc operacja się odwłóczy. Moim zdaniem warto pomyśleć nad tym. Teraz może byłoby łatwiej ją odbyć, póki jesteście w Warszawie: później kto wie, będzie może trzeba odbywać umyślną dalszą podróż. To raz; a po wtóre, trzeba przed wyrzeczeniem się operacji takiej mieć pewność, że się bez niej obejdzie dla wyleczenia kataru tego. Jeśli jeden doktor mówi tak, a drugi nie, gdzie racja, żeby iść raczej za tak, niżeli za nie?
Pisałam do Arcta, żeby Wam posłał jakąś sumkę: jest to dodatek zaliczkowy do tego, co już wzięłam. Może by więc i pod tym względem nie było źle korzystać z jakiegoś zapasu i większego grosza, kiedy i od Wołowskiego za nowelkę coś macie. Tylko i to prawda, że póki Stasiek w Warszawie i póki Lorka nie ma stałego miejsca, to i wydatki u Was znacznie większe; w każdym razie zastanówcie się nad tym dobrze, bo to, co jest dziś drobiazgiem, z czasem trudniejsze do usunięcia być może.
Był tu więc, jak wam pisałam, Poznański. Mówiliśmy o Bolku; obiecał mi, że pogada o tym z Wami szerzej. Ach, gdyby to i dla Staśka co się znaleźć dało! Miałby, czego pragnie, bo i wieś, i pracę miłą, choć daleko od kraju, ale wśród większości znacznej Polaków. Mówcie z nim o tym, mów, Stasiek, a i ja pisałam do niego, do Warszawy w tym względzie. Może, może nareszcie doczekamy się jakiejś szczęśliwej odmiany. Rzecz prosta, iż za Weyssenhoffem Stasiek czekać musi. Pewno już niedługo do Warszawy powróci. Niechże się tam Stasiek przyzwoicie przedstawi, a na to nacisk kładzie, żeby mu chociaż zajęcie tymczasowe, byle szybko, w biurze dał: raz tu zaczepiwszy, łatwiej pójdzie czy dalej iść, czy czekać, oglądając się za czymś lepszym na przyszłość. Czas, czas wielki stanąć już o własnych siłach. Pókim zdrowa, łatwiej radzić jeszcze: ale lada choroba może mnie pozbawić możności pracy; o tym pamiętaj, mój drogi Staśku!
Tymczasem mam się wcale dobrze teraz i gdyby nie uporczywy, bo od deszczów czerwcowych trwający, reumatyzm w karku, byłabym zupełnie zdrowa. Sił po żelazie przybyło mi tyle, że, jak wam pisałam, z Arth na Rigi pieszo szłam i nazajutrz znów z Rigi pieszo do Weggis. Sześć godzin pod górę i 5 godzin z góry. Śnieżyca tam była straszna na szczycie i niewiele co widać było prócz kłębów mgły; ale nie mogłam się od wycieczki tej wymówić, ponieważ urządzali ją p[aństwo] Wyczółkowscy1. Po drodze z powrotem zwiedziliśmy Lucernę. Panna Maria dostała obstalunek, który przed nią otwiera lepsze szanse. Maluje teraz portret konsula hiszpańskiego, p[ana] Manuela Loto y Morillas, a potem malować ma portrety żony jego i dzieci; zaczęła przy tym dawać lekcje siostrze żony konsula, która maluje już nieźle. To wszystko zatrzyma ją zapewne w Zurychu przez całą zimę i podało mi pierwszą myśl wyjazdu bardziej na południe. Po kiego licha mam tu w tej wilgoci marznąć, z oknem na północ i w dodatku nie pasującym dobrze. Za te same pieniądze mogę mieć więcej i przyjemności, i zdrowia. Przy żelazie, a raczej przy anemii, na którą ono mi ma pomagać, muszę teraz wychodzić z domu, żeby znaleźć trochę słońca i unikać panującej tu, jako w tak bliskim sąsiedztwie jeziora, wilgoci. Tymczasem we Włoszech znajdę to łatwo i w domu. Myślałam jechać gdzieś z brzegu tylko, np. do Mediolanu, gdzie, że dużo jeszcze Niemców, i obrócić mi się byłoby łatwiej, póki się nie poduczę mówić po włosku. Tymczasem Pozn[ański] wraca stamtąd i mówi, że miasto jest tak miłe, że myśląc rok cały, nie można by lepiej wymyśleć. Nie najmuję sobie tedy już tutaj mieszkania, a ponieważ kończy się termin 1 listopada wyjeżdżam. Jeśli opóźnicie się z listem, piszcie Mediolan poste restante.
Całuję Was po stokroć.
Lorka, czemu nie piszesz?
M.K.

[dopisek na górnym marginesie czwartej strony:]
Bolek niech nie będzie dzieciakiem i nie mizernieje. Jest gorzej, jest lepiej to zwykła kolej życia. Byleście się kochali i byli zdrowi.

[dopisek na górnym marginesie trzeciej strony:]
Emilka pisała teraz. Pamiętajcie o 28. Całą duszą będę tam z Wami w tym dniu, przy naszym Tadziu, nie ma bo i dnia, żebym tam nie była myślą i sercem. A śni mi się też często ale spokojnie.

[dopisek na górnym marginesie drugiej strony:]
A Lorka jak tam ze swoim Stachem? Czas byłby, żeby się przecież odezwał choć listem i dał poznać swoje zamiary. Cóż z Kotłubajami? Lorko, całuję Cię serdecznie, pisz.

[dopisek na lewym marginesie pierwszej strony:]
Bardzo zależy [mi] na tym, żebym wiedziała zaraz o rezultacie widzenia się Staśka z Weyssenhoffem. Trzeba będzie może to poprzeć znów listem.