Droga Lor!
Pewno, byłoby dobrze bardzo, żebyś trochę odpoczęła gdzie na wsi. Ta mokra i ciepła zima w mieście musiała być dla Twego kaszlu przyjazną - ale nie dla Ciebie. Zośka biedna! Ona to przyjmuje z dobrym humorem, ale to ciągłe gonienie za lepszą posadą i wpadanie w takie Gorłówki musi ją denerwować. 30 zastrzyknięć arszenikowych już wzięłam. Po pauzie zaczynam dziś ostatni dziesiątek. Był tu „boeuf gras”.
Wolec domyty i tłusty jak wieprz, w kwiatach i wstążkach na wozie ukwieconym, a za nim czereda ekwipaży, bitwa kwiatowa i korso.
Nic bardziej wstrętnego jak tutejsze zabawy, tutejsza ludność i tutejsza atmosfera życia. Nad morze zgoła nie chodzę, czcza elegancja, wymalowane kokoty i te, co je za wzór biorą, wszędzie ruski język, trzy cerkwie, 2 szkoły rosyjskie, popy, czernice, cześć dla rubla, a pod tą warstwą spekulantki różnych narodowości, nie wyjmując naszej, które z tego jak pająki żyją. Po dwa, po trzy dni nie wychodzę z domu, tak mi to wszystko zbrzydło.
Jest tu na Riwierze Rodziewiczówna; jest też w San Remo p[ani] Rutkiewiczowa z chorym synem. Wysyłam naglącą kartę do Gebet[hnera] i Wolffa o Balcera dla ciotki Celiny [Świrskiej].
Ściskam Cię z serca.
MK