Listy do Laury Konopnickiej

Do Laury Konopnickiej
Monachium, 10.04.1891
Rps BUW nr 1426

Kochana,
uspokoił mnie Janek swym listem co do p[aństwa] Tabeńskich, ze są ludzie bardzo przyzwoici i zdają się dobrzy, a także co do Twego wyglądania i zdrowia. Chwała Bogu, ze przynajmniej jedna z myśli trujących mnie po nocach trochę straciła ze swojej goryczy.
Ja ciągle jeszcze prowadzę wojnę z kaszlem; woda emska zrazu pomogła mi bardzo; ale zdaje się, ze ją trzeba pić w innych warunkach. Tu nie przerobi nikt wściekłej wilgoci, wschodnich silnych wichrów i takiej zmiennej temperatury, że w ciągu jednego dnia można nieraz i futro nosić, i wychodzić wcale bez okrycia. Przyśpieszam tez, o ile można, wyjazd stąd do jakiegoś przyjaźniejszego pod tym względem miejsca. Najbliżej mamy tu Szwajcarię; podobno i tanio tam dosyć. Ale po drodze, o 6 godzin od Monachium, na samej granicy Bawarii jest kilka miejscowości niemal wiejskich, z tej strony jeziora Baden, jak Linden, Bregenz i inne. Otóż myślimy tam spróbować przepędzić wiosnę i lato, jeżeli tylko warunki miejscowe pozwolą na to. Chodzi nie o mnie w szukaniu ich, ale o Marię Dulębiankę, która, jeśli nie znajdzie pokoju z dużym oknem od północy, to i pracować nie będzie mogła. Dwa są więc wymagania główne: ja chcę wsi, wody, lasu i ciszy, a ona pokoju z dużym oknem. Co do p[ani] Dulębiny, ta chciałaby przeważnie jakiegoś towarzystwa, ale że stanowi mniejszość, a my zarywamy na anachoretów, więc ustąpić musi. Towarzystwa zresztą i tu nie mieliśmy, choć Polaków dużo. Najbliżej jakoś przyswoiły się do nas panie Młodnickie, matka, niegdyś Beatrycze Grottgera, i córka, młoda panienka, która otrzymawszy stypendium we Lwowie, przyjechała się tu kształcić na malarkę. Te panie zajmują też skromny jeden pokój, bodajże lichszy jeszcze od mojego - i są bardzo towarzyskie, uprzejme, wesołe, uczynne, a przy tym mają nieoceniony dar, że same mówią przez cały dzień choćby i wcale ich bawić nie trzeba.
Jest tu jeszcze stara babcia p[ani] Mazewska z wnuczką, która też jest już starą panną pełną arystokratycznych pretensji i też maluje. To panna „Otolia hr. de Kraszewska”. Ta też przylatuje tu raz wraz. Z Brandtami stosunek zawsze chłodny, zupełnie się teraz rozlazł, no, a dalszej Polonii to i nie znamy wcale.
Mamy zamiar wyjechać stąd 19., jeśli do tej pory przyślą mi z „Kraju” trochę pieniędzy na drogę. Wypędza nas - prócz złego klimatu - nieznośna gospodyni, od której najmujemy mieszkanie ja i p[ani] Dulębina. Nie wtrącam się w te rzeczy gospodarskie, ale ich echo nieraz, i w sposób niemiły obija się o mnie, więc rada jestem, że się to już przerwie. W ogóle Bawarzy zrobili na mnie ujemne wrażenie. Maria Dul[ębianka] mówi, że dlatego są oni tacy chciwi i tacy egoiści, że w mieście nie wolno sprawiać głośnych pogrzebów. Istotnie nie widzi się tu nigdy tego. W nocy, potajemnie przenoszą zmarłych do kościołów, a stamtąd do dnia, kiedy miasto śpi jeszcze - na cmentarz. Mówi Maria Dul[ębianka], że nigdy nie widząc obrazu własnej znikomości i marności zabiegów ludzkich - tacy są zatopieni w korzyściach materialnych. Może to i prawda.
[dopisek na lewym marginesie pierwszej strony:]
Czy otrzymałaś widoczki na małych kartkach, które Ci posłałam? Całuję Cię serdecznie, drogie dziecko. A pamiętaj o 12. i o mszy.