Drogie Bolki!
Otrzymałaś chyba, Zośko, list, w którym przesłałam trzy ruble na mszę za Tadzia? Czy się odbyła jedna 12? Albo może dzień później? A Lorka, czy dostała te 10 rubli, które jej posłałam? Pewno już wyjechała, tak obliczam. Napiszcie mi jej adres.
Ej, Ty Zośko, Zośko, i z chorobami takimi! Pamiętajże się leczyć ściśle, żebyś nam jak najprędzej znowu zdrowa była. Ta kuracja jest właśnie tego rodzaju, że każde
Coś Ty też przejść musiała! Ale operacji nic się a nic nie lękaj. To furda. Thieme dobry lekarz; zdaje się, żeś dobrze wybrała. Masaż na pewno męczy, ale co robić? Nade wszystko nie zaziębiaj się, o co w lecie przy rozgrzaniu bardzo łatwo. Polzenjuszowi powiem o świadectwie Bolka; przyślę, jak tylko będzie. Ale i owszem, weźcie od Nitouchów rzeczy; tylko zabierzcie wszystko, żeby tak porozwłóczone nie były, i spisz, Zośko, na kartce, co bierzecie. Ja tu mam notatkę tych przedmiotów, ale nie chcę czasu tracić na szukanie jej między papierami. Książki tam moje niektóre też są, nie te z biblioteczki, ta lichota porozpraszała się do reszty, ale albumy Grottgera, Stara baśń i inne. Prosta? Nie mam pojęcia, gdzie to. Kwiatki we Frascati jeszcze rozebrali, Jacentowa czy kto już nie pamiętam.
Donosiłam już i Wam, i Staśkowi, że do Święcickiego pisałam na ręce Gebethnerów chyba list musiał dojść. A może chcesz, Stasiek, żebym do Natansonów napisała, aby jeśli u siebie posady nie mają, dopomogli Ci uzyskać posadę na kolei? Odpisz zaraz. Odpowiedzi od p[ani] Obrąpalskiej jeszcze nie mam.
Moje drogie dzieciaki! Nie martwcie się wcale trudnościami położenia Waszego. Nie taką biedę ludzie cierpieć muszą, a cierpią. Tu dopiero takich kawałów napatrzeć się można. Konina między studentami w większym jeszcze pokupie niż za czasów Bolka; nie ma dnia, żeby nie trzeba było dawać jakiej składki. A Jeż! Boże... Dopiero Polzenjusz mi odkrył nędzę ostatnią tej rodziny. No, a jednak żyją, pracują i nikt się nie skarży tak znów bardzo głośno. Nade wszystko zaś nikt rąk nie zakłada. Kocham Bolka za jego odwagę, chęć do pracy, zapał i dobrą nadzieję. Jest też to jedyny przylądek, który w żegludze trzeba mieć przed sobą. Poza tym wszędzie rozbicie.
Myszy nas tu o włos że nie zjedzą. Co za miasto! Zaczynam wierzyć w legendę Popiela. Ludzie tu tak przywykli, że myszy tolerują tak, jak my muchy. Śmieją się, że to komuś przeszkadza, a nawet oburzają po trosze. Źle się tu pracuje: piszę mało. Nie wiem czemu, ale ciągle mi sił ubywa; źle sypiam, myszy całe noce straszą, a od 6 rano już harmider w domu.
Odpiszcie mi prędko wszyscy. Całuję Was najserdeczniej.
Co ten Stasiek cały dzień robi?
M.