Gospodarskie sprawy urządziły się tak: wstaję o 7, robię sobie śniadanie (mleko przynoszą miesięcznie, więc do pierwszego jest), uprzątam z sofki owego nieszczęsnego jaśka i derkę, ubieram się, zamiatam pokój i piszę. (Jak dotąd dopiero od 2 dni - i to same zaległe listy.) O 12 gotuję sobie dwa jajka i piję szklankę herbaty. O drugiej i ½ robię w kuchence ogień i nastawiam garnek, z czym Bóg dał, groch, kartofle, kasza, kapusta, a trzy razy w tydzień rzeźnik przynosi (także tymczasem na krydę) funt mięsa. O 4 przychodzi Dulębianka, jemy obiad, sprzątam, idziemy się przejść, wracamy, zapalam świecę i ceruję lub szyję, a ona mi czyta. Około 9 robię dla niej kawę, którą zabiera z sobą we flaszce na rano, pakuję jej dwie bułki i jakąś pozostałość z obiadu, po czym idzie do siebie, a ja znów wyciągam jaśka i derkę ku spaniu. Bieda aż piszczy. Nic dziwnego, ze wśród takich tarapatów i owe przypadłości sercowe znów się wracają. Jest to i smutne, i pocieszające. Człowiek cierpi - ale może niedługo już cierpieć będzie.
A Wy, drodzy moi, jak się miewacie i co u Was słychać dobrego? Zośko, oszczędzaj sił, nie zaziębiaj się, nie zamęczaj lekcjami! A Bolek jak tam ze swoim Cebulą stoi?
Całuję Was po stokroć i najserdeczniej! Piszcie prędko.
M.K
[dopisek w lewym górnym rogu pierwszej strony:]
Adres: Wien VIII. Josefstadterstrasse N. 48.