Moja droga Zosieńko,
i ten liścik mnie ucieszył, ale przyznasz chyba, że za krótki był nieco. Dzięki Bogu, żeś zdrowa, żeście oboje zdrowi. I to dobrze, że już się poduczyłaś ślizgać - masz nieco ruchu zdrowego i rozrywki - tylko się aby nie zazięb, pamiętaj, raku pieczony. A „baba przejęta” - jest jeszcze?
Od Lory tez miałam list. Nie skarży się bieda mała jakoś zbytnio - i czeka wiosny. Zanadto, zdaje mi się, wpadła w to malowanie. Przecież tak pochylona ku tym farbom oddycha, malując, to nie może być zdrowe dla niej.
A teraz taka historia. Ks[iądz] Smolikowski, wiesz, przełożony ojców zmartwychwst[ańców] w Rzymie, przesiedziawszy cicho rok cały, ogłosił w „Przeglądzie [Politycznym, Społecznym i Literackim]” lwowskim list otwarty do redaktora, tego szui Masłowskiego, co to go kto nie chciał, to w pysk nie bił - w którym to liście, w piśmie, które wybornie do Warszawy dochodzi, opisał kochanek, jako mu wiersz przysłałam o pominięcie Polski na kościele św. Joachima, co prawda jest przynajmniej, a dalej jako p[ani] Konopnicka rozsyłała wiersz ten na wszystkie strony, rozpowszechniając go na Litwie i w Królestwie, dalej, że wiersz drukowany we Lwowie został - co wierutne kłamstwo; nigdy nie dawałam do druku i nikt nigdzie go nie drukował. A czy go rozsyłałam to sami wiecie, że z Was czworga Janek go dostał - i Ty, Zośko, zdaje mi się - a ani Lora, ani Staś go nie mieli, a cóż dopiero obcy, a cóż dopiero na Litwie i w Królestwie! Oczywiście, oprócz tego, że wprost delatorskie5 jest ogłoszenie nazwiska, kiedy rzecz idzie o wiersz patriotyczny, ale w dodatku uczynił ze mnie jakąś zajadłą i niebezpieczną agitatorkę, wprost, żeby zwrócić uwagę żandarmów chyba.
Dalej pisze, iż nieprawda jest, że oni mieli (niby zmartwychwst[ańcy]) orła na kościele swoim, że Izwolskiemu się to nie podobało i że papież kazał go zdjąć. Powiedzcie tylko, czy w tym wierszu choć słowo jest o jakimś orle u zmar[twychwstańców]? Ani wiem, ani widziałam czy był, czy go nie było, więc jak miałam o tym pisać? Ale zrobił to dlatego ten klecha, żeby miał sposobność zwrócić uwagę Moskali, że ja się mieszam do czynności Izwolskiego w Rzymie - co oczywiście jest łajdactwo z jego strony i podła chęć szkodzenia mi. No, i wyobraźcie sobie, podpisuje się „z najwyższym uszanowanie m” dla tego obijanego kijami Masłowskiego. Nie dość na tym, powtarza ten list w „Gazecie Lwowskiej”, „Narodowej”7, w „Czasie” krakowskim i innych, ile ich tylko jest klerykalnych w Galicji. Alarm zrobił się we Lwowie okropny; całe procesje ludzi latały od redakcji do redakcji, wymyślając - mają podobno być odwołania fałszów9, a Dulębianka i stowarzyszenia kobiece poślą do Rzymu list - równający się policzkowi.
Teraz pomyślcie tylko. Ten klecha świeżo jesienią był w Warszawie. Przysięgłabym, że tam chciał upiec ten pasztet, ale nasza prasa warszawska nie takie znów szubrawcy i już byłoby to za haniebne wprost. Więc nie mogąc tam wskórać, w Galicji kochanek mnie urządził, wiedząc wybornie - jako warszawiak rodem - czym to pachnie u nas w kraju, jakie to skutki taka denuncjacja mieć może - i to jeszcze tak szelmowsko wyłgana, bo żeby już choć prawda była. Jeden egzemplarz dostał się tylko z Rzymu do kraju i to nie przeze mnie pisany i nie przeze mnie wymieniony. Z tego - rozniósł się ten wiersz prawda, że po całej Polsce i Litwie - ale bez mego osobistego udziału - tak że zdziwiłby się Smol[ikowski], gdyby przeczytał w liście Janka do mnie te słowa. Zachwycają się wierszem tym ludzie, a to dziwne, że sami księża najbardziej go rozpowszechniają. No! Byłby pasztet!
Rzecz prosta, że ja mu tego, tępale, nie daruję! Ale największą dla niego byłoby karą, żeby tak z Królestwa, jak z Litwy otrzymał kilkanaście - z różnych stron - lisów, wyrażających oburzenie na taki delatorski postępek i wzgardę dla takiego czynu, objaśniających, że o tym, czyj był wiersz, nikt nie wiedział - póki nie ogłosił tego Smol[ikowski] i - niepodpisanych - z tym objaśnieniem, ze zachodzi obawa nowego delatorstwa po gazetach galicyjskich, które tak dobrze są czytane przez władze rosyjskie, jak i gazety krajowe. Takich kilkanaście pasztetów dobrze by mu zrobiło. Pisałam o tym do Lory. Z Warszawy łatwo wyprawić takie listy - adres: Roma Italia Reo. Smolikowski - padri Redentori, albo wprost po polsku nawet - zapomniałam podać adres ten Lorce - dlatego piszę.
O, łajdak! Toć on mi może zupełnie zamknąć możność powrotu do kraju - bo nic wiersz jeszcze - ale ta agitacja - i do tego na Litwie, w najdrażliwszej stronie dla Moskali. No, i to łgarstwo o druku - toć to może mnie pozbawić debitu moich książek w Warszawie. I to kapłan - patriarcha - a niech go biesy porwą! We Lwowie podobno aż się gotuje z oburzenia - nie tylko na Sm[olikowskiego], ale na tę nędzną prasę klerykalną. A kto wie? Może to i „Przegląd Katolicki” i „Rola” powtórzy? A jakże temu zapobiec? Czy ja wiem! O, zgnilizna sama te klechy! I jaki szuja! W tym liście tak pisze: „Pewno dlatego pominięto Polskę, że jako państwo nie figuruje na mapie”. Czy to nie świństwo! Powiedzcie tylko sami.
No, nie mieli nigdy ze mnie przyjaciółki - ale teraz już chyba najmniej.
Całuję Was bardzo serdecznie i napisz trochę więcej, Zośka, o sobie, o domu, o kwiatuszkach, o Dziubusiu - i o różnych Michałkach.
Bądźcie zdrowi, moi drodzy! Bądź zdrowa, Zosieńko miła!
M.K