Moje drogie Bolki,
przypuszczam, żeście już wrócili z owych godów. Jednak to miło zrobiliście bardzo, jadąc na ślub Kaczora. Ogromnie mi się to podoba, żeście przyjaciołom wierni.
I ot, Lory ślub za pasem. Moja Zośko, jest tak: napisałam do Arcta, żeby mi mógł chociaż pięćdziesiąt rubli dać teraz. Otóż, jeśli jest to możliwym i zgodzi się, to napiszę do Ciebie parę słówek i może będziesz łaskawa zająć się odebraniem. Czterdzieści rubli albo daj Lorze ode mnie, albo jeśli to lepiej kup jej co pożytecznego i potrzebnego za to. Niech chociaż małą pamiątkę ma tam ode mnie. Z dziesięciu zaś pozostałych pięć weź dla ojca, to jest na jego potrzeby, a pięć daj Staśkowi, żeby też choć drobiazg jaki mógł dla Lory kupić, bo jemu samemu ciężko byłoby się zebrać, a także przykro, gdyby nic jej nie dał w dniu takim.
Emilka wymówiła sobie w liście pisanym do mnie dawniej obchód i wydatek w dn[iu] 28 paźdz[iernika]. Wszakże jeśli tylko będę mogła, przyślę choć cokolwiek na kwiaty dla Tadzia.
Dobrze zrobiliście, dając Lorce taki serwis; to rzecz pożyteczna i trwała. Może też im dobrze będzie, kiedy się tak kochają. Czy widziałaś ich mieszkanko? Na drogiej ulicy wzięli, ale to pewno dla bliskości od sądu. Bolek niech się nie zapracowywa, zwłaszcza nocami, bo to wszystko odbije się później na zdrowiu; co do Ciebie, Zośko, to Ty się biedactwo nie chwal dobrym wyglądaniem, bo, owszem, wiem dobrze, żeś i słaba, i jeszcze dość mizerna. A co, jaką mam policję?
Na ślub Lory, rzecz prosta, żadną miarą przyjechać nie mogę. Jeśli się szczęśliwie ten spadek odbierze, to przyjadę na ślub Janka. Ach, jak się cieszę, że się zobaczę z Wami, choć na krótko! A z ojcem starajcie się jakoś ułożyć sprawę tak, żeby nareszcie gdzieś osiadł. Ja podejmuję się płacić rocznie 50 rubli w dwóch ratach, na Wasze ręce, po 25 rubli; naturalnie, że ich na raz dawać ojcu nie można, a tylko sami będziecie musieli rozłożyć to tak, aby się przyczyniało do miesięcznego utrzymania ojca.
W Kaliszu byłoby taniej, w domu Romana Falęckiego; przynajmniej mieszkanie tańsze. Ale jeśli będą ciągłe wyjazdy do Warszawy, to nigdy końca z końcem się nie zwiąże, bo ojciec będzie sprzedawał, co mu się z odzienia kupi. Jeśli będzie mieszkał w Warszawie nowa bieda, bo ciągle będą potrzeby i żądania. Trzeba by w takim razie, abyście się osobiście umówili i płacili sami wszystko nie powierzając nic, bo to będzie stracone. Smutno to pisać; ale skoro tak jest, lepiej mówić otwarcie o środkach, jakie stosować trzeba. Moja droga Zośko, jak tylko zobaczysz się z Arctem, pisz zaraz, żebym była spokojna choć pod tym względem. Mnie ni tak, ni siak. Drugi miesiąc szczęśliwie się po ostatnim wypadku ukończył; lekarstwa biorę ciągle, kąpiele też. Nudzi to i męczy i kosztuje wreszcie ale co robić.
Ludzie tu to już typ francuski: praktyczni, żywi, pracowici, dość porządni i weseli. Stołujemy się w małej pension bourgeoise , gdzie sam właściciel, dawny kucharz, gotuje, a gospodyni usługuje. Mustyki zażerają nas.
Całuję najserdeczniej.
[dopisek na lewym marginesie pierwszej strony:]
Nicea ślicznie zielonością przystrojona. Ogromne klony, platany, jawory wysadzane po głównych ulicach i w południe słońca nie przepuszczają, rozrośnięte jak gęste szpalery.
[dopisek na górnym marginesie Dąbrowa pierwszej strony:]
Oddaj, drogie dziecko, załączoną kartkę Staśkowi.
[dopisek na górnym marginesie drugiej strony:]
Matka Dulębianki ma przyjechać do nas. Może będzie nam weselej nieco, bo we dwie każda ze swymi troskami to dość smutno. Bądźcie mi zdrowe, moje kochane Bolki! Cóż, czy macie kota? A kanarek?
M.K.
[dopisek na lewych marginesach drugiej i trzeciej strony:]
Jest tu jakiś d[okto]r Tymowski , Polak, ale nie znamy go jeszcze, bo dotąd nie przyjechał. Może go znasz z Paryża? Gospodyni domu, gdzie mieszkamy, jest Niemka: mimo to myszy jak u Popiela. Słowem, noce wcale nieciekawe. Brzęczenie mustyków, zażeranie ich, skrobanie po kominku oto przyprawa snu.