Do wspólnego użytku
Ludność tutejsza nie podoba mi się przez to, że kobiety zanadto hołdują strojom. Poubiera się to bogato, ale nie zawsze z gustem, i spaceruje od sklepu do sklepu, od cukierni do cukierni. Idę przez ulicę, to widzę, jak całą procesją przed sklepami stoją. Robi to wstrętne wrażenie to próżniactwo.
W niedzielę była procesja w katedrze: rzecz ciekawa bardzo, bo inny to ma charakter niż u nas. Nasi księża są jacyś poczciwsi (ach, ten ks. Chełmicki ze swoimi utworami!), jacyś prostszy. A tu straszna pycha. Patrzę nieraz na nich jak na faryzeuszów jakich, takie to otyłe, wspaniałe i takie odęte. Katedry wnętrze dzieli się na pięć naw; w skrajnych tylko i w głębi głównej są ołtarze. Architektura i wewnątrz przepyszna. Otóż ta procesja była ku czci naszego św. Stanisława Kostki. Arcybiskup celebrował, straszna feta była, bo tu jest wielkie kolegium jezuickie, a do tego zakonu zapisany był i św. St[anisław] Kostka (a może to patron Twego Stacha?). Bractw samych i kongregacji było ze 20, ale tu bractwa nie tak jak u nas, co tylko wezmą świecę w rękę i już. Tu odbywa się w bocznych nawach cała toaleta. Na ubrania wszyscy biorą białe bluzy do kostek, przepasane czerwonym sz[n]urem, do tego czerwona peleryna i białe rękawiczki, choćby bawełniane. Jak to pociesznie przy tym wyglądają te twarze wąsate, często jakby zbójeckie, to trudno opisać. Każde bractwo ma swegoMonsignore strojnego w gronostaje, w aksamity; a idą cicho, jakby na sąd ostateczny - nie śpiewają, tylko półgłosem mówi jedna strona: ave, a druga odpowiada. Snuła się ta procesja już pół godziny przez kościół, a jeszcze nie doszła do arcybiskupa. Temu asystuje senat we frakach, w białych krawatach jak na bal. Arcybiskup, mały skurczony staruszek, widać, że był zmęczony tą paradą. Bo co to przejść trzy nawy, każda 150 metrów długa. A to jeszcze wśród ścisku. 50 tysięcy ludzi mieści katedra w sobie, a była niemal pełna.
Starszym jest od niej kościół św. Ambrożego, na gruzach świątyni Bachusa w IV wieku wzniesiony, a raczej cały zagłębiony z dziedzińcem, z kolumnami na jakie dwa łokcie niżej niż ulica. Ogród publiczny wielki. Są stare drzewa, ale teraz pustka. Łabędzie czarne i białe, ptaszarnia dla małych ptaszątek - ożywia trochę. Szkoda, że ode mnie daleko. Od paru dni cieplej trochę. Cieszę się tym bardzo. Drzewo się tu kupuje na funty, i kilo (2 f[un]t[y]) kosztuje 5 centymów, a to jedno ledwo dreweczko nieduże. Rano pijam czarną kawę, bo śmietanka fatalna, a mleko zaprawiane. Tylko cytryny, jajka i owoce nie są fałszowane. Zresztą wszystko chyba. Mięso nawet malują, żeby wyglądało świeżej.
Bądź zdrowa, droga Lorko. Jak tylko będę mogła, to Ci co przyślę.
Całuję Cię.
M.