Moje kochane Lorczysko,
to mi pracuje! Aż miło! Więc mówisz o swoim Stachu: prawda, ze niewygodny, szczupły, ale własny. Musisz przecie mieć choć fotografię jaką. Niechże ujrzę ten Twój ideał. Co do zapoznania się bardziej bezpośredniego - cóż ja tu powiedzieć mogę. Nie potrzebowałby zdaje się pisać, prosząc o Twoją rękę; ale dość to jest naturalnym, żeby chcieć uczynić jakiś krok zbliżający się choć listownie - jak tam chcesz zresztą. Ale czy Wy sobie nie stawiacie żadnego terminu w tej sielance? Kiedyż więc myślicie się pobrać? Przecież nie możecie być ciągle tylko narzeczonymi.
Poznański pisał do mnie wczoraj; z wielką życzliwością odzywa się i o Bolkach, i o Tobie: powiada nawet, że gdyby był młodszy, toby próbował szczęścia; ale pewno by mu się to na nic nie przydało. Poczciwy człowiek, ale jako przedmiot miłości - trochę niemożliwy. Co do Przyg[odzkiego] wiesz, że jeszcze przed rokiem inaczej się zapatrywałaś na tę kwestię. Szkoda, żeś dopuściła do oświadczyn, skoro miałaś odmówić. Trzeba umieć zapobiegać takim zajściom przez wielki takt. Nie wątpię, że go możesz dość w sobie znaleźć i posłużyć się nim. Pamiętaj, drogie dziecko, że odrzucony konkurent to zawsze człowiek dotknięty głęboko i w uczuciach swoich, i w miłości własnej: więc tego trzeba umieć uniknąć. Tym bardziej, że masz już swego Stacha. Bardzo, bardzo mnie to raduje, że jesteś tak przywiązaną do niego. Myślę, że będziecie bardzo szczęśliwi. Ale pamiętaj i o naszym Staśku. Do rozmarznięcia jego serca, do ożywienia jego umysłu potrzeba koniecznie, żeby się nie czuł samotnym bardzo. Nie mówię o życiu koleżeńskim, to znajdzie; ale o rodzinnym. Bolki zajęte bardziej sobą, ani się dziwić temu. Zośka i tak ma aż nadto na głowie, więc Ty, ile razy ze Staśkiem się widzisz, to mu zawsze okaż serce i troskliwość siostry, pamiętaj o tym! Pamiętaj, że się Tadzio troskał o niego; niech Ci przez to będzie drogim. Rozmawiaj z nim dużo, niech wie, że go kochasz, że los jego Cię obchodzi. Pamiętaj, Lorko! Boże, jakbym była rada i jemu, i Tobie co pomóc, ale tu jestem sama w biedzie teraz. Niewiele mi trzeba, to prawda: ta czarna suknia w świątek i w piątek, i ten kawałek mięsa; ale i to trudno nieraz.
Należy mi się tu, należy mi się tam - mieliście małą próbkę z Wołowskim - tak ludzie pamiętają o oddaniu czego. A pianino? Czy wynajęliście komu? Miałabyś kilka rubli, to i to dobre. Tylko w jakie pewne miejsce, żeby go nie zniszczyli, a także,
żeby rządca domu wiedział, ze to nasze; bo potem za komorne zająć mogą i procesować się będzie trzeba. O tym pamiętaj.
Do Emilki pisałam wczoraj. I ja tu ciągle to mam przed oczyma. To jest myśl i uczucie, które nie może stracić swego ostrza. Ciągle rani.
Do wspólnego użytku
Ludność tutejsza nie podoba mi się przez to, że kobiety zanadto hołdują strojom. Poubiera się to bogato, ale nie zawsze z gustem, i spaceruje od sklepu do sklepu, od cukierni do cukierni. Idę przez ulicę, to widzę, jak całą procesją przed sklepami stoją. Robi to wstrętne wrażenie to próżniactwo.
W niedzielę była procesja w katedrze: rzecz ciekawa bardzo, bo inny to ma charakter niż u nas. Nasi księża są jacyś poczciwsi (ach, ten ks. Chełmicki ze swoimi utworami!), jacyś prostszy. A tu straszna pycha. Patrzę nieraz na nich jak na faryzeuszów jakich, takie to otyłe, wspaniałe i takie odęte. Katedry wnętrze dzieli się na pięć naw; w skrajnych tylko i w głębi głównej są ołtarze. Architektura i wewnątrz przepyszna. Otóż ta procesja była ku czci naszego św. Stanisława Kostki. Arcybiskup celebrował, straszna feta była, bo tu jest wielkie kolegium jezuickie, a do tego zakonu zapisany był i św. St[anisław] Kostka (a może to patron Twego Stacha?). Bractw samych i kongregacji było ze 20, ale tu bractwa nie tak jak u nas, co tylko wezmą świecę w rękę i już. Tu odbywa się w bocznych nawach cała toaleta. Na ubrania wszyscy biorą białe bluzy do kostek, przepasane czerwonym sz[n]urem, do tego czerwona peleryna i białe rękawiczki, choćby bawełniane. Jak to pociesznie przy tym wyglądają te twarze wąsate, często jakby zbójeckie, to trudno opisać. Każde bractwo ma swego Monsignore strojnego w gronostaje, w aksamity; a idą cicho, jakby na sąd ostateczny - nie śpiewają, tylko półgłosem mówi jedna strona: ave, a druga odpowiada. Snuła się ta procesja już pół godziny przez kościół, a jeszcze nie doszła do arcybiskupa. Temu asystuje senat we frakach, w białych krawatach jak na bal. Arcybiskup, mały skurczony staruszek, widać, że był zmęczony tą paradą. Bo co to przejść trzy nawy, każda 150 metrów długa. A to jeszcze wśród ścisku. 50 tysięcy ludzi mieści katedra w sobie, a była niemal pełna.
Starszym jest od niej kościół św. Ambrożego, na gruzach świątyni Bachusa w IV wieku wzniesiony, a raczej cały zagłębiony z dziedzińcem, z kolumnami na jakie dwa łokcie niżej niż ulica. Ogród publiczny wielki. Są stare drzewa, ale teraz pustka. Łabędzie czarne i białe, ptaszarnia dla małych ptaszątek - ożywia trochę. Szkoda, że ode mnie daleko. Od paru dni cieplej trochę. Cieszę się tym bardzo. Drzewo się tu kupuje na funty, i kilo (2 f[un]t[y]) kosztuje 5 centymów, a to jedno ledwo dreweczko nieduże. Rano pijam czarną kawę, bo śmietanka fatalna, a mleko zaprawiane. Tylko cytryny, jajka i owoce nie są fałszowane. Zresztą wszystko chyba. Mięso nawet malują, żeby wyglądało świeżej.
Bądź zdrowa, droga Lorko. Jak tylko będę mogła, to Ci co przyślę.
Całuję Cię.
M.