Listy z Genui

Do Zofii i Bolesława Królikowskich
Genua, 13.06.1892
Rps BUW nr 1425

Droga moja Zośko i kochany Bolku!
Kawał czasu nie pisałam już do Was. Nie podziękowałam Wam nawet za Wasze dobre życzenia i dziś dopiero całuję Was serdecznie za nie! Ech, Bolku! Albo to kto widział poetę, który by miał kawałek pola i własny dach nad głową? Niemniej jest to piękne marzenie i nie tylko dla poetów. Więc wcale się Wam nie dziwię, że chodzicie podpatrywać, jak trawa rośnie; możecie Wy, młodzi, doczekać się i własnego pola, i własnego ogrodu. Ja też mieć może będę swoje, ale ani długie, ani szerokie tylko głębokie.
Ale patrzcie no, skąd ja do Was piszę. Było tak. Zwiedziłam Pompeje zaraz po napisaniu do Was ostatniego listu, a nazajutrz byłam już w powrotnej do Rzymu drodze. Ale w Rzymie można się było zatrzymać tylko noc jedną (poprzednią jechałam całą), i to na rumowisku pozostawionego przez nas mieszkania na Quintino Sella; rumowisku, bo pani Cottini już się stamtąd wyprowadziła i tylko jej graty zostały. Zostały także i pchły; a to w tak wielkiej liczbie, że zostałyśmy całe skąsane i trzeba się było zaraz iść kąpać. Rzeczy zostały na kolei, zaszłam na pocztę po gazety, po listy, potem na 8. piętro do Muzeum Kopernika, żeby polecić Wołyńskiemu odebranie książek zastawionych; potem jeszcze do restauracyjki, gdzie nam nieodmiennie podano makaron z pomidorowym sosem (brrr! Jakie dobre, Bolku!) i na kolej. Około dziesiątej przyjechałyśmy do Pizy, która leży wpół drogi do Rapallo, małego miasteczka, jakie nam polecono jako najtańsze i najmilsze miejsce pobytu nad morzem na lato. W hotelu w Pizie uderzają przede wszystkim „moskitiery”, zasłony szczelne nad łóżkami od moskitów; ale się nam nie naprzykrzały te bestie.
Śmielibyście się, słysząc, jak ja się nauczyłam targować z hotelnikami o każdą dziesiątkę. I co powiecie? Przekonałam się, że najtaniej płaci się w dużych hotelach; zawsze one mają jakieś małe pokoiki, gdzieś pod niebem, prawda, ale niedrogie. Naturalnie, że się w takim hotelu nic nie je, nawet śniadania. Przed wyjazdem robi się w domu czarną kawę, słodzi, napełnia się nią butelkę, kupuje się parę bułek i obudziwszy się, śniadanie już się ma gotowe. Tym mniej jada się obiad w restauracjach hotelowych i obiad w ogóle. Je się to, co Włosi nazywają collazione, to jest drugie śniadanie. Jest stała granica pomiędzy takim miejscem, do którego jeszcze iść można, a takim, do którego już iść nie można. Idzie się mianowicie i szuka trattorii; jeżeli stoliki nienakryte, to się nie idzie, bo tam już jadają tylko dorożkarze; ale jeśli nakryte, to choćby najobskurniejszy kąt był, iść można. Tam nade wszystko żąda się potraw miejscowych: to, co ma nazwę obcą: rostbef, befsztyk, płaci się trzy razy drożej niż jest warte. Najczęściej każe się dawać: co jest, co gotowe bo to najtańsze. Taką zdobywszy praktykę, żyje się tu niesmacznie, ale i niedrogo.
Piza bardzo mi się podobała. Właściwie jedna jej część tylko, ta, gdzie jest katedra bardzo stara i piękna, „babtisterium”, czyli dawna bazylika i stary cmentarz. W katedrze wisi ten sam jeszcze brązowy świecznik, na który patrząc, Galileusz powziął pierwszą myśl o ruchach ziemi. W babtisterium jest taka akustyka, że od pewnego kamienia w posadzce licząc i dawszy głośno ton a, dajmy na to, otrzymuje się akordy oktawowe i modulacje piękne echa, tak się ten jeden ton zmienia, potrącając o sklepienie. Jest to zupełna muzyka, do złudzenia naśladująca organy. Stary cmentarz pełen pamiątek i wykopalisk etruskich; dziś już nie chowają tam nikogo; jest on raczej zamkniętym panteonem zasłużonych ludzi i starych zabytków.
Wreszcie zwiedziłam dom, w którym się urodził Galileusz. Z wielkim przejęciem patrzy się na takie pamiątki. To wszystko zrobiwszy rankiem, wyjechałyśmy o 1 i x/2 do Rapallo, przez Spezię. Droga jest cudowna; jest to bowiem przeciwległy brzeg tej sławnej Riwiery, która ma mnóstwo miejsc klimatycznych, jak Nicea, San Remo. Tylko że tamten brzeg jest eksploatowany i drogi, a ten, po którym jechałam, jest fabryczny tylko, a nie modny.
Tamten się nazywa Riviera Ponente, a ten Riviera Levante. Ale cóż? Taką drogę trzeba by inaczej zwiedzać, nie koleją; kolej bowiem idzie samymi tunelami, przeciw którym taki wielki tunel św. Gotarda jest dziecinną igraszką. Tu pociąg wynurza się na chwilkę, migną mu dwa błękity: nieba i morza, czasem jakaś urocza osada, i znów huk i ciemność, tylko się wszystko trzęsie i warczy. Tunele są tak wielkie, że w jednym z nich, za Spezią pociąg staje i nabiera wodę przy palących się tam pochodniach. Najdłuższy jasny szmat pobrzeża przypadł na Carrarę. Tam to widziałam te góry srebrzące się w słońcu od czubów do posad marmurem białym jak śniegi; inne góry z rozprutych żeber ukazują marmury kolorowe, ale najwięcej jest białych. Ogromne to bogactwa i nieprzebrane chyba. Cztery tysiące ludzi w kopalniach tych pracowało przed 10 laty. Teraz się ta liczba zdwoiła.
Nareszcie stajemy w Rapallo. Co za rozczarowanie! Mieścina wprawdzie cudnie położona, ale tak nędzna, że strach. W ulicach ani bruku, ani chodnika, tonie się literalnie w kurzawie, morze ujęte tamą przedstawia zbiornik gnijących odpadków, o mieszkaniach ani się dopytać. Dalej dopiero, zupełnie za miasteczkiem szereg willi i hoteli. Istotnie, okazuje się, że cudzoziemcy przyjeżdżają tu na kąpiele, ale są to zwykle ludzie bogaci, którzy albo stają w hotelu i tam się żywią, albo biorą willę, najmują służbę i sami prowadzą gospodarstwo. Trzeciego typu, typu dla ludzi biednych, a nieznoszących brudu i zaduchu nie ma.
Co było robić? Obliczywszy, że z tą trochą pieniędzy nigdzie daleko nie zajedziemy, pojechałyśmy do najbliższej, o dwie niecałe godziny od Rapallo oddalonej Genui, licząc słusznie, że tylko w mieście większym można mieć pewną wygodę za tanie pieniądze. No i jestem tu już od dni pięciu, które jednak trzeba było oddać na pastwę poszukiwania mieszkanka i urządzenia się, i oto dlaczego teraz dopiero całuję Was, drodzy moi, najserdeczniej.
M.K.

[dopisek na lewym marginesie pierwszej strony:]
W tej chwili słyszę, jak ktoś naprzeciwko gra La priere d’une vierge Bądarzewskiej. I tu są ludzie tedy!

[dopisek na lewym marginesie drugiej strony:]
W liście do Lory opiszę, jak mi tu jest i jak się urządziłam.

[dopisek nad datą:]
Adres: Genova Carignano via Corsica N. 9, interno 18, Italia.