Moja droga Zosieńko! A ot i przyszły Zośki imieniny! Nie, ta Zośka! Żeby sobie tez taki śliczny dzień, w samym środku maja, na imieniny wybrać? Czegoż ja Ci mam życzyć, nieboże? Ot, żebyśmy kiedy razem wybrać się mogły do tego Nauheimu, gdzie tak smutno samej. Ale żebyś Ty nie potrzebowała tej kuracji, która jest fatalnie męcząca.
Najgorsza ta gimnastyka. Ledwo zdążę te 16 przyrządów oblecieć. Na jednym kręcą same dłonie, na drugim ręce do ramienia, na trzecim jeżdżą wzdłuż po plecach jakimiś kulami, na 4. taka poduszeczka elektryczna trzęsie ci się szalenie między łopatkami, na 5. - dobrze, bo tylko tak jak na welocypedzie poruszają się nogi. Na szóstym siadasz z ufnością na taboreciku bardzo zresztą ładnym, zielonym, aksamitnym, a tu jak nie puszczą korbę, jak nie zacznie Tobą to rzucać na prawą stronę, na lewą, na prawą, na lewą, dziesięć razy by człowiek spadł, żeby nie był rzemieniem przytwierdzony. Potem znów siadasz gdzie indziej, przyciskają Ci kolana wałkiem ciężkim zatkniętym za rączki fotela, nogi masz na podstawku, wtem obrót - i nogi tylko do kolan podnoszą się i zniżają zwolna, oddychać trzeba przy podnoszeniu, a wypuszczać oddech przy zniżaniu nóg. Jest to tak szalenie męczące, ze kobiety krzyczą. Ja doszłam do perfekcji, bo 15 razy mogę zrobić ten ruch bez odpoczynku. Ale tez one są krzywe i pokrakowate, a ja nie. Potem idziesz na tron. Najwyższy fotel i jeszcze Cię do góry szrubują. Pod ramionami podstawki - na raz puszczają w ruch - podstawki ciągną Ci ramiona w tył i do góry, wyskakuje za plecami tłok, który jeszcze plecy pcha naprzód, przez co położenie ramion wyższe się staje i jeszcze dalej w tył idzie. Wtedy oddychasz - jak Cię to wszystko ciągnie, pcha i podnosi, a dech wypuszczasz, jak opada. To wytrzymali robią po 10 razy - i ja nie mogę więcej. Az wszystko drzy w człowieku. Zaraz potem siadasz na innym stołku, kładziesz rękę aż do ramienia na drągu z wagą - i obracasz - po dwa obroty na pół oddechu w jedną stronę, w drugą stronę, przesiadasz się i znów drugą rękę w ruch puszczasz. Wszyscy sobie wyrywają pachy sukien przy tym. Potem siadasz na stołku, który nad Tobą ma jakby dwa cepy - kładziesz na nie ręce - a wszędzie śrubują, boby człowiek zleciał - i te cepy otwierają się szeroko, w tył, jeszcze w tył i Twoje ręce na tym tak, ze łopatka do łopatki dostaje. Wtedy nabierasz tchu - a wydychasz, jak się te cepy znów do siebie zbliżają. Potem stawiają Ci stopy w takich żelaznych jakby łyżwach przymocowanych do kółek - jesteś w pozycji siedzącej i ten cały aparat masz tak, ze kolana wyprostowane trzymasz. Teraz stopami, ale bez poruszania nóg dalej, odwracasz te kółka, które mają szalony ciężar, i oddychasz, odwracając, a znów wydychasz dech, kiedy się wracają kółka. Tego ledwo 8 razy wytrzymać można zrazu. Potem stajesz przy aparacie, który przyciska Ci diafragmę w okolicy żołądka i zaczyna się tak szalenie trząść, ze każda żyłka w Tobie drzy. Minutę można wytrzymać. Potem kładziesz nogi na podłużną poduszkę tak, ze się tylko poza stopą w kostce o to opierają. I wtedy znów to wściekłe drżenie całego aparatu. Potem jeszcze nogę jedną i drugą z kolei obracasz w dwie strony spore koło horyzontalnie. Potem kładziesz na korkowych kołach - obracanych pasem transmisyjnym - ręce, dłonie i to Cię takie ciarki biorą, ze mało ze skóry się nie wyskoczy.
Jest jeszcze jeden aparat, b[ardzo] skomplikowany, który chwyta wyprostowaną horyzontalnie nogę w żelazny trzewik i kręci nią w ten sposób, ze się wszystkie wiązania w biodrach ruszają. Pauzy 2 mam po 5 minut.
No, myślę, ze jeśli to wszystko starym nie pomoże, to dla dzieci może być cudowny skutek z takich ćwiczeń. Bo pomyśl tylko, ze po takim wymęczeniu dzień, dwa, trzy jak połamana dochodziłam do domu i kładłam się. A teraz lecę wprost z gimnastyki lekkim krokiem do źródła o kwadrans drogi w pole, wracam i zabieram się z dobrym apetytem do herbaty. Co zaś kolacji, to nie jadam tu żadnej. Tylko pomarańcze.
No, tom Ci opisała od a do zet całą tę mordownię. Mieliśmy tu trzy dni deszczu, a teraz zimno, jakby spadły gdzie grady. Dulębianka mocno zajęta swoją broszurą1. Niemiecki przekład już gotów i znalazła wydawcę. Wyobraźcie sobie, ze chce to wydać Instytut Teologicznych Nauk. Polski oryginał tez się drukuje w Krakowie. Pili strasznie, żeby wracać, i na zachętę wyrysowała na karcie wczoraj pisanej dwa zielone garnczki, które kupiła dla mnie na jakimś dorocznym jarmarku. Polaków prawie ze nie ma. Nawet d[okto]ra Jank[owskiego] nie widziałam. Jakiś Blumental vel Belmont - Żydek z Petersburga nadesłał mi 5 tomów swoich utworów, ale nie mam odwagi czytać. Wolę sobie mówić, ze nie mam nic do czytania.
Bzy tak kwitną, ze aż liliowo od nich wszędzie. Kosów pełno. Czasem, jak urwę chwilkę czasu, to Balcera piszę. Ale przy kuracji bardzo ciężko pisać. Bądźże mi tam zdrowa i szczęśliwa, droga Zośko! Bądźcie zdrowi i szczęśliwi oboje!
Całuję Was najserdeczniej.
M.
[dopisek na lewym marginesie pierwszej strony:]
Ale zapomniałam jeszcze o jednym aparacie. Kładą Ci rękaw razem z rękawicą, wsadzasz rękę pomiędzy dwa złożone pasy kauczukowe z wierzchu gładkie, a wewnątrz mniej więcej z takim urządzeniem jak szafa Regulusa - tylko ze te ćwieki są kauczukowe i tępe. Ręką włożoną chwytasz rękojeść, która ciągnie rękę w tył, a pasy zaczynają trzeć rękę jak wilcza paszczęka.
[dopisek na górnym marginesie pierwszej strony:]
O wielu rzeczach - w Warszawie - chciałabym wiedzieć, te 29 kw[ietnia] Lora mi opisała3.
Opisz no mi, Zosieńko, szczegółowo, coście porabiali w Warszawie, jak z Lorą i z jej wyjazdem - wszystko.