Listy z Abacji

Do Zofii Mickiewiczowej
Abacja, marzec 1909
Rps BUW nr 1425

< … > Cośmy tu przeszli, to wyobrażenie ludzkie przechodzi. Bora wściekła, śniegi, jakich nikt nie pamięta, ciągłe zimna, tak ze za opał więcej płacimy niżeli za mieszkanie; deszcze, szarugi, błoto. Ale wszystko nic przeciw borze. Leci taki wicher z daleka i jeszcze go nie czuć, a już robi się w powietrzu ciemno i huk słychać taki, jakby morze gdzieś huczało. Coraz ten huk się wzmaga, potem szum, świst i nareszcie wypada bora w dolinę i tak domy wstrząsa, jakby kto chłopa za bary wziął i trząsł nim.
Wszystkie szyby dygocą, podłogi i ściany drżą, szklanki na stole szczękają, jakby w trzęsieniu ziemi. I trwa to tak nie godzinę, nie dwie, ale od północy najczęściej do drugiej północy; po czym dzień następuje wściekle zimny i ciemny, i śnieg z chmur naniesionych wali dzień cały. Po czym dzień odwilży, deszcz pada, błoto, brudno, a od północy znów huk, znów leci bora. Takie z małymi wyjątkami były całe dwa miesiące poprzednie i kawałek marca. Ale bora ostatnia, jeszcze szaleńsza niż kiedykolwiek, choć krótsza, bo tylko od południa do północy trwająca, wymiotła nieco chmur, osuszyła błoto i teraz się pokazuje słońce. Tu podobno zawsze na św. Józef wszystkie drzewa owocowe kwitną, ale teraz wątpię po takiej zimie. A w dodatku, czy z tego wichru, czy ze ślęczenia nad pisaniem rozbolały mnie bardzo oczy, szczególniej to, którem oparzyła w Genui1. Już d[okto]ra musiałam się radzić, a wieczory bardzo smutno spędzam, bo w ciemnym pokoju, słuchając, jak mi z drugiego Dulębianka czyta cokolwiek.
Całuję Was najserdeczniej - pisz prędko Zośko!
MK