Listy z roku 1905

Do Zofii Mickiewiczowej
Bad Nauheim, 12.05.1905
Rps BUW nr 1425

Eh, Zośko, cóż to za imieniny Twoje, kiedy ja nie wdrapałam się na czwarte piętro, nie siedzę na Waszym niskim foteliku, kawa się nie przynosi w kwarcie, wcale jej nie dostaję i nie słucham kosa, i nie mówię: jak tu u Was wesoło! Takie imieniny, a żadne imieniny... Więc tylko z takiego daleka serdecznie Cię ściskam, moja droga Zośko, i życzę Ci więcej dobrego, niż się to w zwykłych życzeniach pomieścić może! Żyjcie spokojni, ufni, wspierajcie się wzajem, nic sobie ze świata i jego trosk nie róbcie, mówcie sobie, ze złe - to reguła, a dobre to wyjątek w ludzkiej doli i cieszcie się drobiazgami życia, bo to największa sztuka. A Ty, Zośko, masz być koniecznie zdrowa, zawsze wesoła, masz się opalić, utyć, dobrze sypiać i do Żarnowca na odpoczynek z Ady przyjechać!
Ale ta posada?. Twardy orzech do zgryzienia. Czy te kwalifikacje takie trudne do pozyskania? Czy nie opłaciłoby się Ady wstąpić wprost na bezpłatną praktykę gdzie do porządnego biura bankowego na jaki miesiąc, dwa, albo przez ten czas popracować nad słabymi stronami swoich kwalifikacji? A może by się to ostatnie opłaciło, bo dałoby pewną podstawę i na przyszłość. Tymczasem - nic się nie trapić, boć jeszcze na tym biurze świat się nie kończy. A może Polzenjusz co znajdzie?
Ja po dawnemu nie mam wiele sił. Schudłam znowu. Ale moją mansardą jestem zachwycona. Idę sobie do jednego pokoiku, jak mi się naprzykrzy, idę do drugiego. W jednym stoi bukiet narcyzów, a w drugim bukiet bzu białego, oba - dar mojej gospodyni. Przed oknami kwitną gęsto różowe kasztany, aleja ich prowadzi do źródła, które piję, wzdłuż kasztanów i alei płynie mała bystra rzeczka Usa, tak blisko, ze od proga jest może jakie 7 kroków. Cisza w domu, na zewnątrz gwar pracy, bo po drugiej stronie rzeczki budują kościół katolicki. Robotników Polaków jest przy tym kupka, spotykam ich, jak od roboty wracają i gawędzimy. Tak żyjąc, rzecz prosta, ze nie robię żadnego użytku z karty kuracyjnej, która daje prawo do słuchania muzyki na tarasie kurhausu, do widowisk tamże urządzanych i do „society”.
Mają moi gospodarze pociesznego brzdąca (jak mówi Zosia), którym są zachwyceni, bo ona nie miała dzieci, będąc 7 lat za pierwszym mężem, i to jest pierwsze. Nosi się go zwykle pod pachą w koszyku (a raczej pod ramieniem) opartym na biodrze, jak to baby u nas czasem koszyk bez pałąka noszą, razem z jarzynami. Szczęściem - nie stołuję się u nich. Właściwie nigdzie. Obiad sobie improwizuję z czegokolwiek, a z pół litra mleka i dwóch bułek, które mi przynoszą, mam kawę rano i kolację. Przetłumaczyłam przez te dwa tygodnie, jak tu jestem, połowę Serca Amicisa. Rada bym skończyć tutaj tę książkę.
Zośko, idź koniecznie na wystawę Societe des Artistes, i mają tam sprzedawać fotografie jakichś przecudownych główek... Amanda czy Amana, bo nie mogę przeczytać, i zmiłuj się, kup mi parę tych fotografii małego formatu, a wydatki prześlę z uściskiem! Lorka nie powinna się była podejmować przesyłania takiego telegramu. Przecież ja na to odpowiedzieć powinnam. I kiedyż odpowiem? Czy posłałaś jej mój adres?
Ściskam Was oboje, moi drodzy, bardzo serdecznie!
M.K

[dopisek na lewym marginesie pierwszej strony:]
Dulębianka umówiła sobie pracownię od sierpnia we Lwowie. Ano!

[dopisek na górnym marginesie pierwszej strony:]
Nigdzie jeszcze nie byłam na dalszym spacerze. Nie mam pędu sama chodzić. A co tu kosów! A co szpaków!

[dopisek na górnym marginesie drugiej strony:]
Donieś mi, jak przeszły imieniny, czyście gdzie byli na wycieczce?