Moja droga Zośko i kochany Bolku! Widzicie, jest rzecz taka: mogę zażądać od Natansona (Józefa)1 zaliczki na przekład Ady Negri, ale będzie mnie to wściekle krępowało w oznaczeniu ceny za przekład.
Cena dotąd jest nieomówiona. Jeśli wezmę zaliczkę, to naturalnie, że się zdać muszę na ich warunki, zamiast im podyktować moje. I jeszcze przewlecze to rzecz całą. Napiszę im na prz[ykład]: za przekład liczę sobie tyle i tyle, a proszę o tyle i tyle zaliczki. A oni, łatwo przewidzieć, nie przysyłając zaliczki, odpiszą: cena wydaje nam się za wysoka. I zaczną się targi, oczywiście z tym ich przeświadczeniem, że
mam nóż na gardle. Przekład zaś ukończę na koniec grudnia i wtedy położę moją cenę i moje warunki.
Ergo - zmierza to wszystko do tego, ze chciałabym Was prosić o pożyczenie nam stu rubli do połowy stycznia. Naturalnie także pod warunkiem, że te pieniądze przyniosą Wam ten sam procent, jaki przynoszą teraz. To już konieczne i nieodwołalne, jako też koszta, które ponosicie, odbierając pieniądze z banku i przesyłając mi - to się rozumie samo przez się. I tak Wam będę niezmiernie wdzięczna. Konieczność tej pożyczki wynika stąd, że niepodobna dostać mieszkania pustego, niezależnego na miesiące, tylko na kwartał płatne z góry. Te pokoje meblowane - to jest rozpacz, bo trzeba zupełnie żyć życiem współmieszkańców. O ścianę słychać każdą rozmowę i praca w takich warunkach jest ciężka. To raz. Drugi zaś raz to, że typ samych pracowni bez mieszkania też tu meupowszechmony. Zdecydowałyśmy się tedy wziąć takie całe trochę podniebno-strychowe pięterko w willi z ogródkiem, w doskonałej części miasta, gdzie jest pracownia i dwa pokoje mieszkalne, tudzież kuchnia. Niezbyt drogo, niezbyt tanio, ale w dobrym domu, gdzie cicho, świeżo i okna mego pokoju idące na południe, co też przy dręczącym mnie ciągle kaszlu jest ważnym. Z Wiednia przyjadą nasze rzeczy i tak się urządzimy jakoś. Gospodarstwo będzie tylko ranne i wieczorne, obiady będą nam przynosili z pobliskiej pensji. Nalatałyśmy się szalenie, zanim się to zdecydowało.
Podróż nasza trwała nieskończenie długo. Najpierw w Krakowie czterodniowa stacja z powodu p[ani] Wyczółkowskiej, a potem takaż w Wiedniu, gdzie trzeba było opłacić składowe od rzeczy, zostawionych od wiosny jeszcze - itd. Tutaj tymczasem, póki pieców nie postawią w mieszkanku, jesteśmy na pensji Gratz - 3 marki dziennie z porządnym pokojem i życie zupełnie dobre. Ale harmider jak na Zarwanicy. Ze dwadzieścia osób w domu, a każda robi jarmark na swoją rękę - jest familia z Berlina, jest druga z Kijowa, towarzystwo z Norwegii - istna wieża Babel. W dodatku śpiewaczka ćwicząca zapamiętale i głos, i fortepian. Proszę Boga, żeby już się stąd jak najprędzej wynieść.
A Wy, moi najdrożsi, co tam porabiacie? Czy Anulkę dali Wam Jankowie? Jak, Zośko, zastałaś Stacha i Lorę? On pisał niedawno, ale niewiele o sobie. Zmiłujcie się, piszcie jak najwięcej i jak najczęściej! Tu, pod względem towarzyskim, gorzej niż w Wiedniu, bo Polaków bardzo mało, ale pod względem sztuki - o ileż lepiej! Pracowni i modeli - masa. Całe miasto artystyczne bardzo. Zresztą zobaczysz, Zośka! Pamiętaj, żeś obiecała. No więc tak: adresujcie Munchen Bayern Jagerstrasse N. 3b Pension Gratz.
Ściskam Was najserdeczniej, moi najdrożsi. Dulębianka przesyła szczere pozdrowienia i uścisk dla Zośki.
MK