Listy z roku 1897

Do Zofii i Bolesława Królikowskich
Wiedeń, 25.11.1897
Rps BUW nr 1424

Kochani i drodzy!
Co tam porabiacie gromadą całą? Zośka, podobno jesteś w siódmym niebie z powodu dzieciaków! Wierzę. Jakże się miewa Anulka? Jeśli to malaria, to zmiana miejsca wilgotnego na suche już sama za lekarstwo starczy. Cóż mówi doktor i czy potrzebny bywa jeszcze? Stanowczo to maleństwo, które przyjść ma, zamówcie dla siebie u Jadwini i Janka. Będziecie mieli pociechę, a oni trochę mniej kłopotu i harmidru w domu i tę pewność, że malcowi jak w niebie. Serio mówię. To jest projekt do przyjęcia. Jakże się Jadwiniu miewasz, niewiasto? Nic się nie trap! Wszystko będzie dobrze.
Od Janka miałam tymi dniami list, ale o zdrowiu swoim nie pisze, a tylko o pracy obecnej i przyszłej. Biedaczysko, zaprzągł się do tego młyna jak wół prawdziwie. Co za szczęście, że w całym usposobieniu jego leży właśnie taka potrzeba ciężkiej, nieustannej pracy i walki z trudnościami. Czytałam świeżo, iż kto w ciągłym męczącym jest ruchu, ten utraca z muskułów przede wszystkim glukozę, czyli cukier organiczny, i że powinien jeść dużo słodyczy, żeby to organizmowi nagrodzić i nie dać się wyczerpywać muskułom. Że dlatego właśnie dzieci, ciągle w ruchu będące, chętnie jedzą cukier i słodycze. Czy nieprawda, że i Janek instynktownie lubi cukierki? I to mu koniecznie jest potrzebne. Kupcie mu tedy karmelków - bo te najlepsze - i niech zjada, a małym bobusiom też nie brońcie. Dla nich karmelki także najlepsze, bo przymieszek jak inne cukierki nie mają. I sami też (Bolek zwłaszcza) jedzcie często co słodkiego, miód choćby - bo to daje siłę.
Ja tu kaszlę na potęgę. Ale jak dotąd, to powietrze niezłe. Jeśli mi się tak stale pogarszać będzie z gardłem, a zarobię, jak mam nadzieję, w styczniu jaki grosz większy, to może choć na kilka gorszych tygodni do Gorycji pojadę. Byłby koszt - ale co robić. Do ostrego zapalenia gardła niepodobna dopuścić, bo byłoby krucho ze mną. Z sercem jako tako. Raz tylko w ostatnich tygodniach miałam większy atak. Może przecież jeszcze co zrobię na świecie.
Posługaczkę mam głuchą jak pień. Co to! Jak sto pniów! Ale że bardzo zacna i porządna, więc ją trzymam - i precz piszę do niej, żeby gardła nie forsować krzykiem - daremnym zresztą. Mieszkanko okazuje raczej zalety niż wady przy bliższym poznaniu. Kawał horyzontu wolnego ponad dachy z okien widać - aż za Wiedeń do wzgórz i do lasów. Tak się tedy trzymam jakoś, a od tygodnia mam nawet poduszkę do spania.
Całuję Was najserdeczniej moi [na lewym marginesie pierwszej strony:] drodzy, Zochę, Jadwigę, Bolka, Anulkę i najmilejszego Ramżoła! Bywajcie zdrowi! Piszcie!