Zosieńko!
Jestem niespokojna, bo nie wiem, czy Cię doszły pieniądze (sto rubli) wysłane stąd w pierwszych dniach listopada. Donieś mi zaraz, kwit pocztowy mam, to łatwo za świeżego prawa dojść.
Ani mi tchnąć ten Lwów mi nie daje. Czekam chwili, w której Stach porozumie się z Gebethnerem co do wydania drugiego - tego małego wyboru poezji, bo wtedy będę mogła wyjechać. Strach, co to za umęczenie dla mnie. Ten Lwów zupełnie dziki w swoich objawach sympatii - a naparty - ani się wymówić. Kaszlę, chrypię, zmizerowana jestem srodze tym wszystkim, chciałabym być stąd o sto mil.
Wczoraj był tu prezydent miasta - zbiegowisko przed kamienicą, bo się to nie zdarza - opatrywanie powozu, koni, a kiedy mojej stróżce mówię dziś, żeby nikogo nie puszczała, bom zmęczona ludźmi, ona na to: a to Bogu dziękować, proszę pani! A to szczęście od Boga! Pani Czerwińska (gospodyni) mówiła: to nasza pani szczęśliwa! Wszyscy się naokoło w kamienicach dziwują na te bukiety, na te kwiaty! - Takie jest zdanie Janowej. Ale moje - całkiem inne.
Jak się miewacie, moi najdrożsi? Czy Stasiek już wyjechał? Jak zdrowie Bolka? Widzę, że się Ty, Zośko, zanadto lekcjami męczysz i dlatego jesteś taka przygnębiona. Wyobraźcie sobie, że jeszcze muszę im tu co przeczytać - chyba stary odczyt o ludzie, bo pisać nową rzecz - nie mam czasu.
Bądźcie mi zdrowi. Całuję Was serdecznie.
M. K
[dopisek na górnym marginesie pierwszej strony:]
To wcale nie była żadna improwizacja, tylko ten wierszyna w ostatniej chwili napisany.
[dopisek na lewym marginesie pierwszej strony:]
Czekam bardzo wiadomości, Zośko!