Moja najdroższa dziecino!
Tak jest, masz słuszność. A jednak jak ogromnie źle i smutno. Najmniej jeszcze może źle i smutno tak, jak Ty to pojmujesz. Nie chcę więcej pisać w tej materii: zobaczymy się, pogadamy przecież.
Tu niebezpieczeństwa, mimo rozruchów ulicznych, dotąd nie ma. Ale jest ten niepokój, który w wysokim stopniu rozdrażnia. To przeciąganie wojsk, formowanie kordonów po ulicach, po placach, te kupki ludzi, o których się wie, że idą łączyć [się w] wielkie gromady manifes[tant]ów, te nosze zakryte, które [się] spotyka, choć gazety piszą tylko o aresztowaniach, te dorożki, w których naraz staje ktoś i pali mowę do obecnych, te wybijania szyb po sklepach, to zamykanie sklepów o dwie godzin[y] wcześniej, te gwizdania całymi godzinami przed parlamentem, te wieści niespodziane a to to, a owo, to zresztą oblężenie ogłoszone co do kilku placów i ulic, które stawia część miasta w odrębnych, nienormalnych warunkach, to przygnębienie tylu rodzin, ten widok kobiet oblegających biura telegraficzne, pocztowe, redakcje, intendentury albo leżących krzyżem po kościołach i przed kościołami - to wszystko sprawia tak przejmujące wrażenie, ze zgoła o spokoju tu myśleć w tej chwili nie można. Gorączka jakaś udziela się wszystkim, a objawy jej wzmogą się niezawodnie, gdy przywiozą Baratierego i sądzić go będą. Żeby ten człowiek rozum miał, toby [sobie] zaraz tam na miejscu kulkę [w łeb] wpakował.
Ale ja < … > tego widoku i tych wrażeń, gdyż mam ich aż nadto, to raz, drugi raz, że od miesiąca deszcze, mgły bure - nie stanowią miłego dodatku, a trzeci raz, że nie można tak bezpośrednio po zimie spędzonej na południu przybywać na północ. Więc pewno niedługo pojadę przez Orvieto i Sienę, gdzie się kilka dni zatrzymam, albo w kierunku Grazu, albo w kierunku Monachium, a to podług wiadomości, jakie mieć będę o drogach i śniegach w górach. Bo jadąc ku Grazowi, mam do przebycia Karst i S[ank]t Peter, prawdziwą otchłań śniegów, a jadąc ku Monachium - mam do przebycia Brenner. Obie przeprawy ciężkie i często niepewne. Gdybym się zaś dowiedziała, że i tu, i tam jednakie zaspy jeszcze, to może w Sienie trochę się zatrzymam. Miasteczko leży między Rzymem a Florencją, a iż jest nieduże, może być w tych czasach spokojniejsze. Nic wszakże na pewno nie wiem jeszcze, bo muszę wpierw ruszyć się stąd i zobaczyć, jak tam jest na świecie. Tu z wysokich punktów [wida]ć całe śnieżne pasma, zaraz [za Apeni]ńskimi i Sabińskimi górami, [które] są dość niskie i całe jakby z modrego szkła zrobione, takie błękitne i przejrzyste z dala się wydają.
Rzym, oczywiście, nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak pierwszym razem. Poodnawiano też wiele jego ciemnych, opuszczonych, melancholii pełnych kościołów, co go czyni pospolitym nieco. Ale zawsze wielkie to i nieporównane miasto! Gdybyż jeszcze trotuary nie były tak piekielnie zaplute, a ludzie gdyby się myli, choć raz w tydzień!
Rygierowie odwiedzają mnie czasem, ale mowy o pomniku, rzecz prosta, nie ma wcale. Zwiedziłam też pracownie wielkich hiszpańskich malarzy: Pradilli, Villegasa i Benlliura. Byłam i u [Henryka] Siemiradzkiego, który ma piękne rzeczy obecnie w pracowni. Pisać za to - prawie nic tu nie piszę, bo, bądź co bądź, to wszystko ciągnie, porywa, człowiek usiedzieć nie może, gdy wie, że tyle jest do zobaczenia.
Widziałam papieża. Byłam na uroczystości koronacji jego rocznicy, w Watykanie. Monsignor Salva, generał dominikanów dostarczył mi biletu. Więc cały plac przed św. Piotrem był tak zapchany powozami, że przejechać było nie sposób. [W] Watykanie ścisk. Publiczność zatłoczo[na. Sedia] Regia, gdzie tron papieski, ś[rodkie]m szpaler gwardii papieskiej z nabitymi karabinami, aż do Kaplicy Sykstyńskiej. Wrażenie bardzo dziwne i niemiłe, ta komenda, ten tuk broni „do nogi” spuszczanej, ci oficerowie z gołymi pałaszami, ci znów honorowi gwardziści w bermycach, łosiowych spodniach i butach z cholewami, w mundurach czarnych, haftowanych złotem, ci lokaje w czerwonych aksamitach, ci Szwajcarzy cali w paski żółte, czarne i białe - ten ścisk, ten tłum ciekawych twarzy, te miny świętoszek światowych w czarnych woalach - a jakże! I ja musiałam mieć! - to wszystko coś niewłaściwego miało w sobie, coś z kordegardy i teatru. I takie wrażenie mi z tego zostało. A potem co za masy księży, kleryków, kongregacji, zakonów, kolegiów, seminariów - pątników - niezliczone tłumy. Miało się zacząć o 10 i ½, a zaczęło o 12. Ścisk, gorąco - nie do wytrzymania. Nareszcie zachwiały się strusie wachlarze nad tronem, papież się ukazał i na tron wstąpił. Szalone oklaski, wrzask nie do opisania, brawa jak w cyrku. Viva papa! Viva papa il re! Viva papa il re di Roma!. Z jednej strony wrzask jeden, z drugiej odpowiedź. Lecz gdy tron unieśli l[okaje] czerwoni na kijach obitych aksa[mitem] szkarłatnym - oba te wrzaski zlały się [w jeden] tak, ze uszy trzeba było zatknąć, kto ogłuchnąć nie chciał. Jakoż podniosło się wiele rąk ku temu. Ale tłum w dalszym ciągu bił brawa szalone, aż sala drżała. Przed papieżem szli przedstawiciele wszystkich zakonów, kardynałowie, arcybiskupi, biskupi. Z Polaków pokazano mi arcybiskupa krak[owskiego] Puzynę i Ledóchowskiego. Pokazano mi także domiemanego następcę papieża, arcybiskupa Bolonii oraz kardynała... Te jaskrawe kolory, czerwień, fiolety, ten pochód jakby coś średniowiecznego, to zupełnie odurzające było - wśród wrzasku i krzyku zbliżył się tron papieski - biało-złoty - i papież tez biało- złoty, w tiarze; błogosławił na prawo i na lewo stojących, klaszczących i wrzeszczących wściekle. Żadnego skupienia, nic. Patrzyłam w papieża tak, ze aż i on patrzał w ten punkt. Twarz blada, jakby trupia, oczy czarne świecące jakby próchnem, patrzą jak z otchłani w otchłań. Czasami wznosił je ku sufitowi, jakby z nieba czerpiąc siłę, i znów błogosławił, czyniąc małe krzyże [w po]wietrzu. Tak przeniesiono go do K[aplicy] Sykstyńskiej, gdzie jednak sam m[szy] nie miał, tylko asystował na tronie wprost ołtarza. Gdy go niesiono z powrotem - po godzinie i pół może - był tak zmęczony, ze chcąc sobie poprawić tiarę, która mu się zbyt na czoło zesunęła, ręki donieść do głowy nie mógł. Dotąd widzę tę rękę bladą i trzęsącą się jak liść, a nie mogącą dostać głowy - błogosławił tez tak samo, ale ścisk był już mniejszy. Ponieważ jednak pozostali wrzeszczeli za siebie i za tych, co wyszli, więc cały dzień miałam wściekłą migrenę i po prostu odchorowałam tę paradę.
[dopisek na górnym marginesie szóstej strony:]
Raz jeszcze Ciebie, drogie dziecko, całuję! Bądź mi zdrowa!
M. K
[dopisek na lewym i prawym marginesie szóstej strony:]
Czy ojciec u Was? Wkrótce prześlę pieniądze na paszport. Oczywiście, ze wpierw musimy się co do tego porozumieć wspólnie.
[dopisek na górnym marginesie pierwszej strony:]
Piszę tak razem do Was i do Staśka, żebyście to sobie wyobrazić mogli, co się tu dzieje.
[dopisek na lewym marginesie pierwszej strony:]
Ręki nie zaniedbuj, Zosieńka, bo to może Cię zawiało, może newralgia.
[dopisek na prawym marginesie pierwszej strony:]
Obliczam, ze około 15 maja będę w kraju.
[dopisek na lewym marginesie drugiej strony:]
Adresuj, Zośko, Rzym, jak wpierw, to mi list prześlą.
[dopisek na górnym marginesie drugiej strony:]
Całuję Was najserdeczniej! Staśku, i Ciebie tez tak samo serdecznie! Bądźcie mi zdrowi