Listy z roku 1894

Do Zofii Królikowskiej
Graz, 29.04.1894
Rps BUW nr 1425

Moja droga Zosieńko,
nie myślałam co do Lory nigdy inaczej. I pewno Ty i wszyscy - prócz Stacha - tak samo. Cud to, że takie polepszenie i nadzieja przeciągnięcia go nastąpić mogła.
Coraz mi się jaśniej przedstawia konieczność, żeby ona wcale na zimę do Warszawy nie wracała; a może ten Otwock i od Zakopanego dla niej lepszy. Zupełnie jej nie wyleczy nic: płuca zdrowego nic jej nie powróci (daj Boże, żeby o jednym mowa być mogła), ani Zakopane tego nie zrobi, ani żadne miejsce w świecie. Ale złagodzić przebieg tego stanu może i Zakopane, i dużo miejsc jeszcze.
Z nich jedno wypróbowane, że wybornie się dla Lory nadaje: sosnowy las w Otwocku, gdzie i powietrze, i stopień wilgoci, wszystko jak wybrane dla niej. Że widywać tam może Stacha co tydzień, to też dużo dla jej humoru, a zatem i stanu nerwów, i odporności przeciw chorobie - znaczy. Czy jej Zakopane da to samo? Z wielu względów: nie. Trafić może na tak częste deszcze w górach; może zanadto zmęczyć się drogą samą, może trafić na niezupełnie dobre mieszkanie. Tu wiemy, co jest, i wiemy, że jest dobrze. Tam - wszystkiego obawiać się można. Jeśli Dunin uzna to za potrzebne, rzecz prosta, że pojedzie; ale jeśli nie będzie kładł na ten wyjazd żadnego nacisku, moja rada: niech Lora nie rusza się z Otwocka. Nawet do Janka rzecz wątpliwa, nad rzekę, gdzie wilgoć łąk, położenie niskie i z pewnością nie tak dobre mieszkanie, jak ma teraz. Cała ta dolina Bzury ma dużo wód stojących, dużo wyziewów - to nie dla Lory. Jej polepszenie może ją łudzić co do ostrożności dotychczasowych, że są zbyteczne. Moim zdaniem Lora powinna, póki tylko można, zostawać w takich warunkach, w jakich to polepszenie nastąpiło.
Z Twoim katarem to prędzej powinnaś jechać w góry, ale nie do Zakop[anego], gdzie są zbyt wysokie już góry, ale tak w Świętokrzyskie lub choćby do ciotki Jaraczewskiej, gdzie też okolica górzysta nieco. Ogromna w tym różnica i zaraz Ci to powiem, skąd wiem, że tak jest.
W ostatnich czasach tak źle było z moim gardłem, że wpadłam w zupełne zniechęcenie. Flegma twardniała mi w nim prawie w chrząstki tak, że z największym wysiłkiem z krwią razem wykrztusić ją ledwo mogłam. Zmęczona tym do żywego, postanowiłam poradzić się Schrottera. Sława to europejska w kwestii laryngologii. Pojechałam zeszłego poniedziałku do Wiednia; dobrze mi się nadarzyło, bo Dulębianka była z siostrą w Lipsku, dla poznania Wundta1 i jego pracowni psychologicznej, więc miałam pokój darmo. Otóż zdobyłam sobie wreszcie konsultację u Schro < ... >