Listy z roku 1891

Do Laury Konopnickiej
Zurych, 4.08.1891
Rps BUW nr 1426

Moja droga Lorko,
ot i niedługo Twoje imieniny! Na przyszły rok obchodźze je w swoim domu, na swoim gospodarstwie, szczęśliwa, zdrowa, kochająca i kochana! Oto serdeczne życzenia moje dla Ciebie, drogie dziecko.
Tu Szwajcaria cała w uroczystościach z powodu sześćsetnej rocznicy związku trzech pierwszych kantonów. Jeździłam do Schwyz, dwie godzin[y] drogi z Zurychu, stamtąd statkiem do Brunnen (10 minut drogi) - a z Brunnen pieszo do Kaplicy Telia. Dziwny urok ma to miejsce i droga jedna z najpiękniejszych w świecie wzdłuz Jeziora Czterech Kantonów popod skalną ścianą. U stóp głęboko biegnie kolej na św. Gotarda, po jeziorze mnóstwo łodzi i statków krąży.
Wieczorem zapalono ognie na górach, a we dnie w Schwyz było teatralne patriotyczne widowisko. Scena pod gołym niebem i tłum może piętnastotysięczny - miały coś greckiego w sobie. Przedstawienie miało za treść sławne epizody z dziejów wyzwolenia Szwajcarii, Morgarten (bitwa), Sempach z Winkelriedem, strzał Tella - i inne. Odbywało się od 9 rano do 12 w południe. Wieczorem Góry Berneńskie i bliższe były oświetlone, jezioro całe w ogniach, ale ja już wtedy odjeżdżałam i nie widziałam końca uroczystości.
Pamiętna góra Rutli, gdzie sprzysiężenie się trzech pierwszych kantonów Szwajcarii przeciw Austrii miało miejsce (Schwyz, Uri, Unterwalden), była celem wycieczki wszystkich biorących udział w uroczystości. Tam były mowy, chóry śpiewacze, stamtąd dawano strzały, które wszystkie góry powtarzały, tam najwspanialsze ognie i żywe obrazy. W kaplicy Tella, po przeciwnej stronie jeziora prawie pusto i tym uroczyściej. Niezrównanie piękne widoki; coś jakby sen. Ale mnie zdrowie nie służyło; z migreną odbyłam całą tę wyprawę, a przy wysiadaniu ze statku omal nie przyszło do katastrofy, bo cały tłum kilkuset osób pchał się na pomost przeciw siebie: jedni chcieli wyjść, drudzy wejść, a że większa część nietrzeźwi, więc ściśnięto się tak, że nad głowami wyciągano zemdlonych. Mnie złamali w gorsecie brykle i fiszbiny; w pierwszej chwili myślałam, że żebro. Omal nie zemdlałam, wprost bić [na lewym marginesie pierwszej strony:] się było trzeba. Polzenjusz dostał kijem przez głowę tak, że mu kapelusz przecięli. Pietrek blady i mężny nic się nie bał, tylko mnie [na górnym marginesie czwartej strony:] bronił. Wprost stamtąd trzeba było iść do apteki, żeby się otrzeźwić czym. Takie to są tłumy.
Całuję Cię, drogie dziecko, stokrotnie, pisz prędko!
M.K.
Babci i p[annie] Marii ukłony i wyrazy wdzięczności za Twój wypoczynek na wsi.