Listy z roku 1891

Do Zofii i Bolesława Królikowskich
Monachium, 5.03.1891
Rps BUW nr 1425

Moje drogie Bolki,
zdziwiłam się, czytając list Zośki, że nie odbieracie ode mnie odpowiedzi; dopiero mnie przypisek uspokoił. Do Janka, do Lorki, do Staśka pisałam jednocześnie. Donosiła mi Lorka, że ma dostać posadę w czytelni od 1 marca; nic nie wiem, czy dostała, w jakiej czytelni i na jakich warunkach. Ważną też rzeczą byłoby w takim razie pomieszczenie się w jakimś przyzwoitym domu, jeśli Wy zostaniecie w Dąbrowie. Ja dotąd nie otrzymałam wiadomości ani od pani Hartingh, ani od Kondr[atowiczowej]. Na tę ostatnią nie liczę, bo odpisywać nie było co, tylko zrobić albo nie zrobić. Ale na wszelki przypadek dobrze to jest, że się oswajacie z myślą przeniesienia się do Warszawy. Niech Was przypuszczalna konieczność tego faktu nie zajdzie niespodzianie.
Tu wicher, słońce i śnieg na przemiany; ani rusz nie mogę zgubić kaszlu. Stanowczo (prawie) wyjeżdżamy od pierwszych dni kwietnia z Monachium, pewno do Szwajcarii, bo tam można mieć i powietrze zdrowsze, i piękne widoki, no i znaleźć niezbyt drogie miasto.
Dawna Lewiecka, a teraz pani Lampe bawiła tu do wczoraj. Weselej trochę było, a raz nawet byłyśmy na operze Wagnera Tannhauserze. Wagner tu jest przedmiotem szczególnego nabożeństwa; przedstawienia oper jego są zawsze abonowane; w rzadkich wypadkach dla wszystkich dostępne i wtedy niezmiernie drogie. Ale jest na to rada. Płaci się markę i idzie się na czwartą galerię. Jest to czwarte piętro, jaskółka. Ci, co chcą coś widzieć, zwykle studenci, od południa już tam czekają u drzwi, żeby zająć ławki; kto przychodzi później, stać musi. Na nic mu się to zresztą nie przyda, bo ma przed sobą las głów i szerokich pleców. Idzie się tedy w kąt, siada na ziemi i zanurzywszy głowę w ręce, słucha muzyki bez pretensji widzenia czego, a zatem spokojnie. Ale i tu było tak strasznie duszno, żem dwóch aktów wysiedzieć nie mogła i reszty słuchałam, siedząc w korytarzu na progu. Piękność muzyki opłaca te niewygody.
Pisał do mnie Lenartowicz w tych czasach; skądciś dowiedział się o Waszym ślubie i życzenia (trochę spóźnione) przesyła.
Cieszy mnie to, że już opuszczę Monachium. Źle się ono zapisało w pamięci mojej. Smutkiem i bólem najcięższym, dużą niewygodą i lichym zdrowiem.
Dopytaj się u Staśka, Zosiu, czy odbiera „Kuriera Codziennego”, który mu z Warszawy Gebethner posyłać ma; czy dochodzi go „Kraj”, który mu stąd posyłam, i czy otrzymał Kurs gospodarstwa rolnego, którego chciał, a który poleciłam wybrać i przesłać z księgarni Gebethnera.
Co się stało z Kr[ynickim]? Od przyjazdu tutaj nie miałam jeszcze od niego wiadomości.
A Was dochodzi „Życie”? Czy może prędzej szłyby listy, gdyby je posyłać na Sosnowiec albo inaczej, a nie na Warszawę?
Stasiek do Was chyba by z Jankiem przyjechał; sam wątpię. Ale i to byłoby dobrze, gdyby choć do Janka mógł. Trochę znów by życiem innym, lepszym odetchnął.
Bądź zdrowa, droga Zośko! Całuję Was oboje serdecznie. Nade wszystko pamiętaj o swoim zdrowiu, a gdybyście zostać mieli w Dąbrowie, to na święta jedźcie koniecznie do Warszawy i niech się Zosia poradzi Ciszkiewiczowej.

M.
[dopisek na lewym marginesie pierwszej strony:]
Nie ma jednej nocy, żeby mi się co o Tadziu nie śniło. Tak mi się nieraz wydaje, że słyszę głos jego.